poniedziałek, 14 grudnia 2009

Z Wiesławem na Wisłą


Jako że w celu odświeżenia spojrzenia i za namową udałem się w okolice Grudziądza.
Tamże po wykonaniu kilku dramatycznie pięknych przelotów na wysokości źdźbeł ozimej pszenicy odezwał się we mnie gen podróżnika i zapodałem kierunek naprzód.
W powietrzu, odpuściwszy sterówki dokonałem pośpiesznego wytyczenia trójkąta, który zdecydowanie urozmaicił doznania.
Pierwej więc wzdłuż matek polskich rzek Wisły, do miasta Nowe. Dalej w kierunku autostrady A1, która to wbrew oczekiwaniom niejakiego Tuska, nie wydłużyła się od ponad dwóch lat ani o milimetr, mimo wysokiej latem temperatury. I z powrotem ku lądowisku pomiędzy drzewy wierzb płaczących preludiami Chopina a szklarniami nie płaczącymi niczym za to dymiącymi CO2, przez co dramatycznie ponoć wpływającymi na los grenlandzkich i arktycznych ścierwojadów pierzastych i futrzastych.
Na koniec, standardowe jak na tą porę roku odmrażanie wszystkiego (tego też !!!) i po zawodach.

sobota, 12 grudnia 2009

Nie wierzyć fizyce klasycznej !!!!!


Po dzisiejszym locie, gdybym był ze 20 lat młodszy, pewnie zacząłbym studia nad fizyką klasyczną aby obalić jej dogmaty (ciekawe czy u Einsteina też się tak zaczęło).
Ale nie jestem, więc wyłożę tylko swoje wątpliwości:

1. Dlaczego człowiek (w powietrzu) marznie w ciągu 5-10 min a po wylądowaniu, rozgrzewać się do stanu poprzedniego musi przez godzinę i to w wannie z gorącą wodą ??

2. Dlaczego, kiedy człowiek jest zmarznięty na kość, wydłuża się odległość i czas osiągnięcia założonego celu lotu ??

3. Dlaczego mimo spadku temperatury ciała poniżej 35 stopni, po wylądowaniu mam mokre plecy ??

4. Dlaczego podczas lotu w temperaturze poniżej 0 stopni zapominam słów ulubionych piosenek ??

5. Dlaczego, gdy wkładam z zimna obie ręce pod tyłek, prawa rozgrzewa się szybciej ??

6. Dlaczego, kiedy nie mogę z zimna już ruszyć niczym, nawet migdałkami w gardle, opadanie układu pilot-skrzydło zmniejsza się prawie do zera ??

Nic tu nie pasuje do ogólnie przyjętych teorii. Dlaszszszszszeho ???
Jutro sprawdzę powtarzalność moich obserwacji u Wiesia pod Grudziądzem. O !!!

If I have to fly away*- Pamięci Wojtka w pierwszą rocznicę jego najdłuższego lotu.



Lyrics to If I Have Fly Away :
And if I have to FLY AWAY*, will you remember me?
Will you find someone else, while I'm HIGH ABOVE*?
There's nothing for me, in this world full of strangers
It's all someone else's idea
I don't belong here, and you can't go with me
You'll only slow me down

Until I send for you, don't wear your hair that way
If you cannot be true, I'll understand
Tell all the others, you'll hold in your arms
That I said I'd come back for you
I'll leave my jacket to keep you warm
That's all that I can do

And if I have to FLY AWAY*, will you remember me?
Will you find someone else, while I'm HIGH
ABOVE*
?

Miało być o lataniu, więc trochę zmieniłem tekst:-))
Wierzę, że gdyby Tom umiał latać, zrobiłby to właśnie tak.
Sorry Tom, You knew that I had to.......

czwartek, 10 grudnia 2009

Wczesnozimolatanie



Zimy nie widać, więc postanowiłem jej poszukać w powietrzu.
Latanie zimowe różni się od latania letniego.
Latem, jak się lata to się śpiewa, żeby nie być gorszym od pierzastych.
A jeśli za punkt odniesienia wziąć wronę, srokę lub nawet bociana, to wychodzi na to, że jestem Pavarotti przestworzy.
Zimą jest inaczej. Zimą w powietrzu się krzyczy, z zimna dokładniej.
A ponieważ pierzastych jakby mniej więc i tak reszta ścierwojadów bierze mój krzyk za śpiew.
No i znowu jestem Pavarotti, tym razem do kwadratu. Tak czy owak ingennium.
36 kilometrów. Byle latać !!!!!!

czwartek, 3 grudnia 2009

Wspomnienia z wypadu do Hiszpanii



Trochę czasu minęło od powrotu, ale w końcu udało się uporządkować materiał i coś tam sklecić.
Takie moje osobiste inspiracje i wspomnienia.
Wracam tam tak szybko jak tylko się da.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Raz nad ziemią a raz pod. A co.......


Zachciało się zimowej archeologii to mam.
Wykopaliska w Tucholi. Średniowieczne miasto odkrywa swoje tajemnice, których nawet z lotu ptaka nie uświadczysz. Wielki, głeboki na 3,4 m piec do wypalania cegieł a w nim krzyżacki miecz, topór, siekiera, chełm (?) i kupa innego żelastwa. A do tego błoto, zimno przeszywające każdy kawałek kości, deszcz, kibice i ich nieskończone opowieści jak to chcieli zostać archeologami, i że to to tam w rogu to na pewno ślad po starym grodzie.
Coraz głębiej zimniej i ciekawiej.
I ciągle patrzę w niebo a ono jak kapryśna panna, nic tylko sypie chmurnymi perłami, strzegąc dostępu.
Hiszpanio ogrzej !!!! Wysusz !!!
Już niedługo.

środa, 4 listopada 2009

A bo co ja wiem o Hiszpani ????

Znam Viki, Christine i Barcelone,
Wiem, że Hemingway został tam sowieckim agentem
Że nie wolno używać w dokumentach nazw mąż/żona ojciec/matka
Tylko partner A i B
Podobno niedługo będzie można nawet wyjść za banana albo za kubek po jogurcie
Znam Gaudiego, Picassiego(-:))), Corride i Pampelune,
No i Penelope Cruz, chociaż ona podobno o mnie nie słyszała.
Hiszpańska mucha (ups !!!!)
Spanish guitar Garry Moore'a
Grypa hiszpanka
Hiszpanka, która ukradła Rafała.
Flamenco.
Mało.
Trzeba jechać i polatać.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Vae misero mihi ................................



Niedawno żona kolegi, gdy w trzaskającym mrozie pakował się do latania stwierdziła mniej więcej tyle, "Że to już nie hobby, to choroba".
I coś w tym jest.
Tylko co ? Regresywny ptasi gen ? Ptasia grypa a może ptasia jasna cholera ?
E tam, nie ważne co. Byle latać.

Śpiewanie o sfilcowaniu myślenie o przemijaniu



Tempus non pennis non status
a w dodatku
panta rhei
więc mówisz sobie stale, że
Calvitium non est vitium, sed prudentiae indicium
ale co tam
Semper in altum !!!!!!
I wszystko się zgadza Panie Lubomski oprócz:
- skakania głową w przód
- latania, fruwania w dal
- spadania noszenia
- latania, sięgania chmur
Więc płyń Pan, szukaj portu snów, lataj do stron gdzie rosną skrzydła zamiast rąk.
Pomogę. W lataniu jasne że.

Jazzolatanie harmoniczne



Czasami ma się w sercu takie rzeczy, że nawet pod chmurami śmiałości człowiek nie ma i odwagi, żeby się wykrzyczeć.
Na szczęście Lubomski jest.

czwartek, 29 października 2009

Tłok w niebie


Jeszcze nas tam potrzeba !!!
Z naszą pyszną potrzebą zdobywania i udowadniania najbardziej wszystkiego.
Z fałszywą dumą bycia odważnym i niedoścignionym.
Z naszymi podniebnymi spowiedziami i rachunkami sumienia
Gdy wydaje się, że nikt nie słyszy.

A tam łopot skrzydeł prawdziwych aniołów
Lamentów dusz, bąbelków istnień
mniej lub bardziej nieskończonych.

I kiedy chmury tak cienkie
Że widać przez ich kartkę całą nieskończoność
Lecę niezmiennie
Żeby się spotkać z Tobą

I zawsze mówimy to samo:
Aniele Stróżu Mój ty zawsze przy nas stój.....

niedziela, 18 października 2009

Nie wiem, czu mu wybaczyła ....?????



Ptaki, te które zostają u nas na zimę, powoli robią zakupy w obuwniczych.
Więcej będzie niedługo chodzenia niż latania.
Wyjątkiem od reguły jest bocian, którego dwa dni temu widziałem pod Kościerzyną.
Pewnie nienormalny albo artystyczna, nieokiełznana dusza.
I kiedy już wszystko zaczynało być nudne i szare i mokre i nijakie, przyszła wiadomość od Armina z Niemiec.
Bo powszechnie przecież wiadomo, że Niemcy to naród wesoły,bawić się lubi a i kreatywny do bólu :-))) Tam gdzie choćby jeden Niemiec tam zaraz impreza i w ogóle wesoło :-)))))))
Więc kolega Armin, znudzony takim zwykłym, normalnym lataniem, postanowił zakończyć sezon letni dość spektakularnie.
Nie wiem, co nabroił, nie wiem w dodatku czy to o kobietę chodzi, bo Oni, w przeciwieństwie do Nas bardziej nowocześni. W każdym bądź razie Armin wziął i przy pomocy GPSu wylatał dla Kogoś wiadomość na zdjęciu powyżej.
Plan był jeszcze ambitniejszy, ale zabrakło dnia.

poniedziałek, 21 września 2009

Anioł poszedł spać, leśny diabeł sie zlitował. Żyję !!!!

Nie chce mi się o tym gadać. Nie chce mi się o tym pisać. Więc krótko.
Po 150 km, nagle, nad lasem zgasł silnik. Wysokość 150 m. Około 10-15 sekund na decyzję: Chce mi się żyć, czy umieram ????
Leciałem nad przecinką. Sekwencja ruchów, które wykonałem świadczyły, że wybrałem to pierwsze:
1. Nie zaciągam trymerów żeby skrzydło było twardsze i przeszło przez korony drzew.
2. Wkładam szybko w zęby rękawiczkę by chroniła przed wybiciem
3. Nie hamuje skrzydła
I co czuję ???
Trzask, chrobotanie, w końcu szarpnięcie jedno, drugie, lecę pyskiem na pień, owijam się wokół niego, dyndam przez sekundę, spadam na bok na pusty dodatkowy zbiornik na miękkie poszycie - wiem, że żyję, ani zadrapania. Nic. Kompletnie nic.
Końcówka skrzydła dynda 3-4 m nade mną, na gałęzi.
Uff !! Za dwa dni do Chorwacji na rejs. Będzie czas by się odnowić.

sobota, 22 sierpnia 2009

Czasami nie jest tak jak by się chciało (tł.ang.- SHIT HAPPENS)

Miało być tak pięknie. Kolejne 150 km w trójkącie i kolejne punkty do klasyfikacji:
http://paramotors.xcontest.org/world/pl/klasyfikacja-otwarta/

Prognozy: Poogodynka, Windguru, ICM były jednomyślne. Wiatr SE do 4 m/s z tendencją do osłabiania. No więc nic tylko leeecieć.
Zaplanowałem trójkąt Chojnice-Olpuch-okolice Bytowa-Chojnice. Lot zgłoszony do FIS, (zgoda na wlot w TMA-C GD poniżej 400m) i tutaj było pierwsze małe O !!!. Panowie ostrzegają, że przed Kołobrzegiem od zachodu zbliża się burza. Kołobrzeg ??? Daleeeko pomyślałem.
No więc sprzęt, picie i fruuuuu !!!!!
Pierwsze 50 km absolutnie zgodnie z planem. Z lekkim skosem, prędkość ponad 50 km na godzinę. Termika troszkę jeszcze porzucała nad lasami było więc czym się nie nudzić.
Na lotnisku w Borsku parkowała awionetka. Pewnie chłopaki zaszli na "paliwo". Zrobiłem nad nią małe kółeczko aby przekazać "szacun" prawdziwym pilotom i dalej wio.
Lecąc cały czas na NE dotarłem do pierwszego punktu zwrotnego. Zrobiłem zwrot w kierunku NW i.......struchlałem. Od strony, którą do tej pory miałem za lewym ramieniem, poza zasięgiem wzroku, sunęła wielka, czarna kupa. Majaczyła w oddali, wisiała jakby za chwilę tam właśnie miało zawalić się niebo. Zdążę pomyślałem, tym bardziej, że w powietrzu jeszcze nic się nie działo. Leciałem w miarę spokojnie jeszcze jakieś 10 km. I wtedy zaczęło się. Najpierw wpadłem w coś co sprawiało wrażenie jakby zaparowały okulary. Przetarłem ale nic nie pomogło. Zdjąłem...no nie.
Byłem w jakiejś pieprzonej mgle, krajobraz pode mną zmlekowiał i dopiero wtedy dotarło do mnie, że spadła też temperatura. Prawie w tym samym momencie łup i lecę w dół. Tak jakby urwało się skrzydło. Dodaję gazu-lecę w dół. Patrzę na wario - duszenie 3,8 m/s, korony drzew już prawie pieszczą mi tyłek... gaz do dechy, zaciągam trymery i powoli 0,5..0,7...ufffff. Wyszło. Tylko dlaczego lecę tak wolno ???? Ledwo 20 km na godzinę !!!! Teraz doceniam mój napęd. SKY 100. Zapas mocy jest jak lina rzucona tonącemu.
Ledwo 20 km na godzinę !!!! Miało być teraz z wiatrem !!!!!
Robię kółko żeby sprawdzić. No i wychodzi jak w pysk, że lecę pod wiatr NW czyli absolutnie i bezapelacyjnie niezgodnie z tym co pokazywały prognozy.
Mam niezły klops. Paliwa w baku dramatycznie ubywa, bo wyliczone było na zupełnie inne warunki. Gaz decha, trymery raz plus raz minus-próbuję znaleźć optymalne ustawienie, speed przód - tył, kontrola skrzydła i poziomu paliwa.
No tak kurwa mać !!!!
Rozumiem teraz do bólu jedno z moich ulubionych powiedzeń Toma Waitsa:
JESTEM ZAJĘTY BARDZIEJ NIŻ JEDNORĘKI BASISTA.
I jakby tego wszystkiego było mało, skrzydło zazdrosne, że nie poświęcam mu tyle uwago co innym, postanowiło zawalczyć.
Lot zamienia się w rodeo. Skręca mnie, zaczynam robić kółka, półkola, elipsy i diabeł wie co jeszcze. Nie mogę tylko jednego - lecieć na wprost. Wysokość jakieś 200 metrów nad grunt, rzut oka w dół i......szok. Ponieważ lecę nad nieskończonym dywanem lasów, co widzę ???? Korony drzew, wszystkie jak jeden mąż........stoją w majestatycznym bezruchu, no może od czasu do czasu zalotnie pomachają czubkami.
Nie wierzyłem własnym oczom, i gdyby nie ogólne zasady bezpieczeństwa lotów, chyba bym się napił czegoś mocniejszego z wrażenia.
GPS pokazuje, że na bieżącej wysokości, przy prędkości ok. 20 km /h do domu zostało grubo ponad godzinę. W baku trochę ponad 2l paliwa czyli za mało.
Dobra więc. Nie pozostało nic innego jak zrobić to czego nie lubię najbardziej, czyli lecieć korytarzem powietrzny zajętym tradycyjnie przez komary i muchy lub niedorozwinięte bociany lub żurawie. Na wysokości 70-80 m wszystko ucichło.
Prędkość na odpuszczonych trymerach i speedzie 65-70 km/h. Odległość i czas do celu na przyrządach błyskawicznie maleje i zaczynam wierzyć, że się uda.
Cały czas jednak, gdy próbuję się wznieść, wyraźnie, gdzieś na wysokości 100 -130 m czuję na skrzydle granicę między dwoma warstwami powietrza. Mam więc uczucie jakbym leciał pod jakimś wielkim, nieskończonym, turbulentnym sufitem.
Powoli, zbyt powoli jak po takich przeżyciach, zaczynam przed sobą rozpoznawać znajome elementy terenu. I teraz już wiem, że się uda. Gdy ląduję, w baku mam paliwa mniej niż 0,5 litra. Ufffff !!!!
Dzisiaj rano (dzień po) gdy się obudziłem nie mogłem się ruszyć. Wszystko mnie bolało. Ostatnio czułem się tak parę lat temu po dachowaniu samochodem. Myślę sobie, że chyba już nie tylko zwieracze miałem zaciśnięte do bólu :-)))
Ale cóż. Bywa i tak.

P.S. Specjalne podziękowania dla mojego Anioła Stróża, którego mimo rozpoczynającego się weekendu, Najwyższy Kontroler Lotów wezwał w trybie alarmowym a ten bez szemrania stawił się na stanowisku. I jak zwykle spisał się na medal !!!!!

sobota, 15 sierpnia 2009

środa, 12 sierpnia 2009

Dostałem lotnisko w prezencie !!!!!!



Mój Anioł Stróż, jedyna Osoba, która wie, że zawsze chcę dobrze ale nigdy mi nie wychodzi, postanowił działać. Znudził się, że ciągle wywoływali go z kina albo knajpy, bo ja akurat chciałem startować, A on wie, że się wtedy jego Palec bardzo
przydaje.
Ileż to razy musiał zaspany lub zamyślony włączać się do akcji, gdy odpalałem z różnych dziwnych miejsc.
A to nie dokoszonych łąk a to zakrzaczonych polan a to zaoranych pól.
No i.....dał mi w prezencie lotnisko.
Pogadał z Marianem (latającym właścicielem stacji benzynowej), namówił Romka Lotniarza by się za mną wstawił, no i MAM !!!!!
Lotnisko MAM. Piękne, twarde, równiutkie, zielone, pachnące, z rękawem na wieży.
Mmmmmmmmmmmmmmmmm !!!!!
I w dodatku z "zapleczem paliwowym". Więc gdy kiedyś, w drodze do mojego Anioła, zabraknie paliwa, wszystko będzie na wyciągnięcie ręki. Albo gdy na przykład będę się chciał z nim normalnie po męsku napić, to mamy karczmę. O !

środa, 5 sierpnia 2009

Tyłkiem po krzakach - ale zawsze !!!!!


Są orły, sępy, żurawie, bociany i setki innych stworzeń fruwających gdzieś na granicy nieba i Nieba. Mnie się też czasem udaje posmakować cukrowej waty z fabryki
Anioła Stróża. I nawet czasami udaje się zajrzeć przez uchylone drzwi do Nieskończonego Magazynu Dusz. Tylko, że to nie cała prawda o lataniu.
Bo są też gile, wróble, sikorki, kosy i kury są i kaczki (te domowe)i gęsi (te podwórkowe). One też latają !!!! Krócej co prawda i niżej, gdzieś na wysokości kupy pokrzyw - ale zawsze !!!!!
Wyobrażam sobie z jaką zazdrością patrzy na nie na przykład kret albo dżdżownica. Jak bardzo muszą zazdrościć.
Wczoraj w Chłapowie, nie dłużej niż przez godzinę zasmakowałem właśnie takiego kurzo-kaczko-gęśnego latania. Nie wyżej niż 120 m w porywie nad start, szurając tyłkiem po brzozie alfa i innych mniejszych odrostach. za to z wyraźnym zachwytem i podziwem (sic!) rozrumienionych słońcem plażowiczek i plażowiczów. (Zachwyt tych drugich zresztą z powodu mojego ortodoksyjnego heteroseksualizmu cieszył mnie mniej).
Krótko, nisko - ale zawsze !!!!!!!

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Da się


Latać trzeba, bo jak się nie lata to się człowiek mniej śmieje i mniej śpiewa.
Podobno ci, którzy latają, rozumieją dlaczego ptaki śpiewają.
Pięta "odpuchła", kostka ma już kolor piasku a nie błota.
No. Taką okazję trzeba było uczcić czymś wyjątkowym. I udało się. Pierwszy lot ponad 100 km w trójkącie. Dokładniej 136 km.
Takie latanie jest trochę inne. Więcej przygotowań do prawie 4 godzinnego fruwania.
W powietrzu też inaczej. Dłużej, ciężej i nogoboleśniej.
Rozumiem teraz bardziej bociany i ich wielotygodniowe próby przed przefruwem do Afryki.
Czapka z głowy panowie Czerwone Dzioby !!!!!!!!!!
Na nowej łączce z której startowałem (30 kroków i fruuuuu)czekał na mnie za wycieraczką list od właściciela trawy. "To jest teren prywatny nie lotnisko". Hm..... Polska.

niedziela, 5 lipca 2009

Kara Boska

Tym razem anioł stróż poszedł spać a w zasadzie to ja go wygoniłem na chwilkę.
Wygoniłem, bo złamałem zasadę, że lata się tylko dla przyjemności.
Kolega zadzwonił, żebym mu pomógł no i zgodziłem się. I chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, żeby sobie odpuścić (nie mówiąc już o tym natrętnym, wewnętrznym głosie)to nie posłuchałem.
Efekt ? Morda w zbożu, zbita pięta, skręcona kostka i przerwa przynajmniej na tydzień lub dwa.
I żeby było jasne - ja byłem o.k., skrzydło o.k., napęd o.k. tylko "kupa", którą miałem ku radości jakichś tam debili ciągnąć za sobą była do niczego.
No to teraz auuuuuuuuuuuuu.

piątek, 3 lipca 2009

Miedzy burzami


W drodze powrotnej wczoraj z Gdanska, już coś mi nie pasowało z prognozami. Sprawdzilem na ICM, Windguru, Sat24 - nagle nad Chojnicami zrobiła się wielka błekitna dziura. Dawaj więc graty do samochodu i na Komarzą Łąkę. Na horyzoncie majaczyło kilka Cb, wydawały się jednak pożerać Bydgoszcz. Była więc szansa, że mnie nie zauważą.
No i wyszedł z tego całkiem fajny 76 km locik. Lądowanie po 22, prawie w ciemnościach, dobrze,że znam łąkę na pamięć. Gdyby nie kombinezon, komary zeżarłyby mnie do kości.