środa, 27 stycznia 2010

Dookoła zimy



Boszszszszsz,
No ileż można siedzieć z tyłkiem przy ziemi, czuć to przejmujące diabelskie zimno, patrzeć w niebo i nie widzieć ani kawałka błękitu.
Nic tylko to białe puszyste BELECO, spadające niczym kursanci w czasie pierwszego lotu.
Mój kot, gdy otwieram mu drzwi, jest tak wk....ny, że z obawy przed pożarciem, nie patrzę mu w oczy.
Pierzaści też. Gonią się wokół karmnika, dziobią się po łbach bez opamiętania, kosy gonią sójki, sójki odreagowują na sikorkach, wróble nawalone siedzą na krzakach obok i tworzą lożę szyderców. Nad nimi wszystkimi siedzą wrony i co jakiś czas, na to całe towarzystwo spada im spod ogona cośtam.
Wtedy mój kot, z powodu, że nie może spać w spokoju na parapecie, wychodzi na dzielnice, robi się na jego widok cicho na krzakach i jest porządek.
Na jakiś czas, bo potem wszystko wraca do normy.
No ale jutro podobno ma być trochę słońca, lekki wiaterek, więc powoli śmigło zaczyna pracować.
Jak się da, do pojadę polatać z Jeziora Charzykowskiego. Może z nartkami w celu polansowania się w zamarzniętej marinie. A co ?

sobota, 23 stycznia 2010

-18 za oknem !!!!!


Ale za to piękne słońce.
Jedziemy latać. Zobaczymy czy damy rrrrrrradę.
O !!!!

P>S>
Pppppppolatałem w Nakle jakieś pppppppppół godziny.
Ppppppppppotem nie wiem, z zzzzzzzzzzimna, co się działo ddddddddddddalej.
Nie wwwwwwwwiem z zzzzzzzzzimna jak się nnnnnnnnnazywam i co chciałem napppppppisać.
Auuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu !!!!!!

czwartek, 21 stycznia 2010

Latanie i jedzenie. Remanent z Algodonales.


Jak powszechnie wiadomo, a może nie powszechnie, ale raczej znany jest fakt, że stany euforyczne w trakcie i po szybowaniu w powietrzu powstają na skutek używania przez pilotów trzeciego wymiaru.
Trzeciego wymiaru od poziomu morza wzwyż dla odróżnienia tych stworzeń, które też onego używają ale wgłąb. Te bowiem, bywają najczęściej po wydobyciu na poziom gruntu raczej zestresowane i przestraszone o czym łatwo można przekonać się dobywając z nory kreta lub dżdżownicę.
Objawem euforii latających jest podobno także fakt, iż intensywnie one śpiewają, ćwierkają i tiurlają co piszącemu te słowa zdarza się podczas każdego niemal lotu.
Bo widział kto albo słyszał tiurlającego kreta ???
No ale o jedzeniu miało być, więc....
Przygotowuje się do kolejnej latającej wyprawy ku pięknej Andaluzji i przeglądałem zdjęcia z listopada.
I nagle olśniło mnie przy zdjęciu ParaYasia w jednej z uroczych knajpek w Algodonales.
Przypomniało mi ono dość zabawną sytuację, kiedy nie mogąc w żadnym ze znanych nam języków dogadać się z kelnerką, zdaliśmy się (załamani całkowicie i nie mniej głodni) na jej wybór. Za jedyną gwarancję, że nie skończymy na miejscowym cmentarzu lub co najmniej w objęciach muszli klozetowej, miało świadczyć jej cmoknięcie palcami.
Zanim toto nadeszło, opróżniliśmy jako znani "alkoholiści winni" kilka butelek i gdy kurtyna poszła w górę oniemieliśmy.
Przed nami stały trzy trójwymiarowe dania, jedno w wersji "frutti di mare", dwa mniej zdrowe (wieprzowina) ale za to trójwymiarowe nie mniej.
I tak jak się wtedy zastanawialiśmy (z powodu kolejnych butelek perfidnie podsuwanych nam przez nieznanych sprawców myśli tych nie kończąc) do dzisiaj nie wiemy, czy podano nam toto z pełną świadomością naszego całkowitego oddania trzeciemu wymiarowi, czy przez przypadek.
W marcu spróbuję to wyjaśnić.

wtorek, 19 stycznia 2010

A nad inwersją lata się tak !!!!!!






Czyli u góry cieplutko i słonecznie, na dole brrrrrrr i nie chce się wracać.
Niestety, jak w piosence Learning to fly (Tom Petty), ...what goes up must goes down ....czyli jak mawiają Starzy Bułgarzy,....co się wzniesie - musi spaść......
Jak w życiu, nie ??? Na całe szczęście ta zasada obowiązuje też w kierunku przeciwnym. O !!!!!

sobota, 16 stycznia 2010

W śniegu po pas




To samo zdjęcie - drugie przesterowane w PS udowadnia niezbicie, że Bóg istnieje !!!




Znam doskonale to wzbierające uczucie. Parę dni bez latania i już się zaczyna.
Najpierw nie odrywam spojrzenia od nieba. Rozglądam się dookoła i jeżeli tak jak ostatnio, widzę, że wrony latają do tyłu, na chwilę się uspokajam.
Nie do końca jednak. Siadam zaraz potem przed ekran i sprawdzam prognozy na najbliższe dni. Wiatr ma słabnąć - zaczynam przygotowania. Sprawdzam baterie, czyszczę przyrządy, kręcę się koło napędu i skrzydła i powoli powoli zamykam się w swoim przelotnym świecie. Kiedy spoglądam za okno i dalej jakoś tak niewyraźnie, wchodzę do YOUTUBE'a i oglądam wszystkie mniej lub bardziej atrakcyjne filmiki z lataniem w roli główne. Na chwilę chociaż jest spokojniej, ale to tylko złudzenia.
Bo gdzieś tam głęboko w środku, COŚ nadal rośnie i wzbiera, powoli oblepiając zmysły nieuleczalną tęsknotą bezprzestrzeni.
Ostatnią fazą te tęsknoty są sny. Zaczynam w nich latać. Wyżej lub niżej, między domami, nad wzburzonym morzem (dzisiaj) czasami nawet bez skrzydeł i czegokolwiek.
Po prostu rozbieg, skok i latam.
Budzenie się z tego snu nie jest nigdy przyjemne, bo okazuje się (tak jak dzisiaj), że szum morza to chrapanie kota a jego plusk to spuszczana przez syna woda w toalecie.
Ale zaraz potem patrzę za okno i już nic nie jest w stanie mnie zatrzymać.
Po godzinie stałem już na starcie, śniegu miejscami po pas i fruuuuuuuuu.
Odrywam się od ziemi, czując się tak, jakbym wracał do domu.
Nagle szok, lecę w chmurze ???. Nie, to znowu ciotka inwersja. Do wysokośći 350 m potworne zimno, ręce natychmiast tracą czucie, usta zamarzają w kształt ostatniego słowa zdziwienia.
Jednak wystarczyło spojrzeć do góry i już wiedziałem, że Małe Skrzydełka tam są i znowu chcą polatać. Więc po chwili nagle zamknęły się pode mną bramy piekieł i zacząłem spacer po raju. Cieplutko, błękitnie, słonecznie.
Nic tylko żyć i lecieć tak bez końca !!!!!!
Paliwa zabrałem w górę niecałe 3 litry i po godzince trzeba było wracać.
Pomachaliśmy sobie z Małymi Skrzydełkami na do widzenia, bramy piekieł powtórnie się otworzyły, śnieg znowu po pas prawie, ręce...... itd. czyli normalnie jak w piekle.
Najważniejsze jednak, że TO COŚ w środku zniknęło i będzie można parę dni wytrzymać.
Parę dni.

środa, 13 stycznia 2010

Wytłumaczyć się muszę


Na okładce kalendarza paralotniowego na rok 2010, przygotowanego przez Dominika ukazało się moje zdjęcie z zakonnicami na plaży. Jeden z kolegów zarzucił mi (bez złości oczywiście), że to fotomontarz PHOTOSHOPOwy.
Przyznać się muszę, choć może w tym konkretnym przypadku nie wypada, że to wynik polowania. Polowania na ZAKONNICE.
Szły sobie tego dnia od strony Władysławowa do Jastrzębiej Góry. Wypatrzyłem je z powietrza już gdzieś w okolicach Chłapowa i próbowałem podejść z różnych stron.
Nagle, tuż przy startowisku "zaskoczyło".
Szybko odbezpieczyłem sprzęt, przyhamowałem skrzydło, odczekałem i PSTRYK. Pięknie wyszły, takie rozwiane, zajęte rozmową.
Chyba mnie nawet nie widziały. Zresztą czemu tu się dziwić.
Nie z takimi kozakami na Niebie mają codziennie do czynienia.

sobota, 9 stycznia 2010

Śmigło



Podróżować i odkrywać można na różne sposoby. Można zaplanować wszystko od początku do końca, zabrać niezbędne rzeczy i oczytawszy się sprawozdań poprzedników wyruszyć. Wiemy kiedy mamy zacząć i tak jak Mr Fogg z opowieści Verne'a wiemy, że po 80 dniach mamy skończyć. Wcale nie znaczy to, że przygód i mrożących krew w żyłach zdarzeń nie będzie. Świat mimo swojej bezczelnej kulistej, wielopłaszczyznowej doskonałości jest, dzięki jakiemuś nieznanemu boskiemu szaleństwu, jednak nieprzewidywalny. W czasie, przestrzeni i nad.
Jak uczy przykład Wielkich Odkrywców lub innych szaleńców i tak wyjdzie na Boskie.
Funta kłaków warte będą plany, kreślone w tawernach czerwonym winem szlaki, tam i z powrotem.
Odkryjesz swoją Arkadię.
Tylko o tym, że to Ona, dowie się już tylko Twój Duch.

A można też tak jak średniowieczni Skandynawowie. Wyruszyć na viking wtedy kiedy poczujesz nieomylny podmuch bezprzestrzeni i usłyszysz miłosne westchnienia morskich Syren.
Trochę to mniej wygodne, bo czasu na pakowanie mało i nie wiadomo co zabrać.
Jedna wszak przewaga nad sposobem pierwszym.
Gdziekolwiek dotrzesz, nie zaznasz goryczy porażki a stopień oczarowania wszystkim dookoła po stokroć będzie większy.
Ten sposób podróżowania doprowadzić może do miejsca, gdzie staniesz przykuty do góry obok na wpół zmurszałego drzewa oliwnego i poczujesz, że dusza zlała się w jedno z powietrzem, kurzem i cieniem górskiej sosny.
I już zawsze będziesz chciał tam wracać.

wtorek, 5 stycznia 2010

Jak jak kocham NORWEGIAN !!!!!


Znowu bilety do Malagi po 300 pln tam i z powrotem.
Szybka akcja wśród kolegów i wio !!!!!!
7 marca na cały tydzień ALGODONALES. 4 godziny lotu i jestem w raju, którego Pan Bóg, z uwagi na grzechy moich przodków, nie wyznaczył mi jako miejsca stałego pobytu :-)).
Cieplutko, słonecznie, winnie i latająco, kolory, oliwne gaje i gaiki, bar Diegote.
I to latanie z andaluzyjskimi orłami pod ich lekko kpiąco-szyderczym wzrokiem.
Znowu jest po co żyć i znowu jest na co czekać.
W górę serca !!!!

niedziela, 3 stycznia 2010

ŚNIEŻNO - WIETRZNY PARAWAITING



Miał być drugi dzień noworocznego latania.
Tym razem prognozy pchnęły mnie do Władysławowa.
Godzina 6 rano wyjazd. I już na stacji benzynowej otrzymałem pierwszy zły znak.
Zamówiłem śniadanko w składzie hot-dog i herbata, po czym Panna Stacyjna dobyła z grilla bułkę wlała do nie musztardę i z brylantowym uśmiechem czającym się pod kurtyną opadających na czoło loków powiedziała SMACZNEGO.
A wsad - zapytałem ???
O k...a - powiedziała Panna Stacyjna - fajny początek dnia.

Cóż powinienem odczytać wtedy tajną, zaszyfrowaną wiadomość od Anioła.
Brak czujności zrzucam jednak na karb zaspania i zespołu stresu przedstartowego.
Anioł wiedział już wtedy, że na naszym ulubionym klifie, dzisiaj nawet Diabeł nie rządzi, zepchnięty do lasu przez Morskie Mary.
A te jak już się w końcu dopchają do maszyny z wiatrem, to nawet mewy wyskubują sobie ze skrzydeł lotki, żeby przypadkowo nie polecieć, malują się na czarno, włażą w kopce po kretach i udają, że latanie to absolutnie ostatnia rzecz, do której Stwórca je wyznaczył. Zresztą - kiedy widzę, na klifie, śnieg padający z plaży do nieba chyba trochę je rozumiem.
Spędziwszy w tym oku cyklonu cały dzień, kiedy miałem już mokre nogi do kolan i wywiane wszystkie włosy z głowy, poszukałem ratunku w żurku w Kredensie.
Tamtejsze Aniołki zajęły się mną czule i wróciłem do życia.
I tyle z latania. Do nastepnego !!!!!!

piątek, 1 stycznia 2010

Gdynia PARA Nowy Rok

Stawiło się dzisiaj w Orłowie ze dwudziestu lataczy. Warun kapryśny, odchyłka północna i szkwały nadawały lataniu swoisty koloryt.
Gratulacje dla władz Gdyni za płot, który masakruje próbujacych wystartować z klifu. Trzeba więc kręcić slalomy między rozentuzjazmowanymi spacerowiczami.
Załapałem się na ostanie dmuchy "wschodu" ok. 12.30.
Małe pół godzinki w powietrzu, w porywach 30m nad start, czyli dupskiem po krzakach, jak wrony.
Może jutro w Chłapowie na Helu będzie lepiej.
Dobranoc. Trzeba odpocząć i zebrać siły.