czwartek, 21 czerwca 2012

In-spe(a)ero


Jak się odwijasz nawet
Wirujesz piórkiem ponad zielonym
Czasem żółtym albo nieskończenie
Kolorowym tylko nie zatrzymasz
Przewijasz film urwany w połowie aby
Ratować rzeczy i żeby myślała
Bo to normalne kochana

A pomyśl
Na ławce i czeka
A ty jak liść do ziemi po samo
Jej magneticum i palisz się
Tak zwykle pomarańcze albo róże


Czarowałbym gdybym mógł
Zawołałbym do samego Niego
Odwróciłbym znaczenia
Może coś by to dało

Pachnie lawendą
Ciepły kamień unosi
Wstyd Syzyfa a gdyby
Nawet chciał nie lżejszy
Niż wszystko to co
Pamięta

Nie ma czasu
Zielone bliżej zdaje się
A żółte lub inne mniej
Pamiętać nie będzie chyba

Mchem zarośnie reszta zapisana
W języku którego jutro nikt już nie zaśpiewa.






środa, 6 czerwca 2012

Brejking borders

Z perspektywy Anioła lecisz i w sposób absolutnie nieskończony jesteś w raju.
W raju samouwielbienia. I nie ma czasu ze względu na okoliczności, mysleć, że komuś tam niżej gacie mokną ze strachu o Ciebie.
Że gdybybyś nie zdążył się odwinąć, to kto wyniesie śmieci albo zrobi Jej śniadanie ?
Albo gorzej, gdyby Ziemia okazała się twardsza od kręgosłupa ale nie na tyle by Cię wchłonąć na forever.
Albo czy zdąrzysz jej powiedzieć, że pranie, które akurat tego dnia zrobiłeś, tzreba wyjąć z pralki.
Albo, że tysiąc innych rzeczy od pokrojenia rano chleba po wieczorną herbatę ma robić sama.
Albo, że dzisiaj w łóżku po lewej stronie zasiądzie na zawsze Antarktyda z tysiącami pingwinów samotności i białych niedźwiedzi smutku.
Myślałeś kiedyś o tym ? Myślałeś samolubny pieprzony bohaterze ?
Czy lotniarz Angol, który na skałach Teby zostawił w mojej obecności  połowę mózgu a którego uśmiech widziałem 15 sekund wcześniej pomyślał, że następnego 5oclock'a nie będzie już nigdy ?
I czy myślał co będzie czuła jego filiżanka i łyżeczka trzy dni później, gdy w szpitalu w Alicante ogłoszą jego wieczne niedoherbacienie.
Rzeczy zwykłe to nie przedmiot Twoich podniebnych wzruszeń.
Chmura, pod którą lecisz bez względu na jej charakter zawsze rozpływa się w atmosferycznym niebycie.  Roztocza w Twoim dywanie, niedomyta filiżanka lub pingwiny i białe niedźwiedzie zostają same. Bez planu co dalej.
A Ty bohaterze lądujesz i tylko nie wiesz, że jako następnemu  znowu udało się oszukać Komitet Kolejkowy.
Komitet Kolejkowy do NeverLandu.



wtorek, 5 czerwca 2012

Rodrigo albo jakośtam

Bylim w Barze DiegioTe, Algodonales, Hiszpania. Pomiędzy zdjęciami tysiąca Torreadores i Byków, którzy pomiędzy sobą stoczyli śmiertelną walkę.
Wokół nas kilku gości miejscowych rozpamiętujących bieżące wydarzenia i ostatni mecz Realu.
I on. Młody facet , z wyglądu lat około 50 ( z wyglądu !!!!), żona, czworo dzieci, praca i codzienny rytuał z winem i Calvados. Paralotniarz. A w każdym razie próbował nim zostać.
Pozostało mu z tych chęci złamane udo w 3 miejscach i niespożyta chęć rozmawiania o lataniu.
Po hiszpańsku/angielsku.
Kocham Andaluzię za jej absolutnie bezwzględną chęć przeżycia.
Bo całą jej historia to walka ludzi z skałami, piachem, słońcem albo wcześniej Arabami lub Francuzami.
A kiedy siedzisz w DiegoTe rozumiesz to wszystko bardziej.
P>S> KObiety ta raczej źle widziane - w każdym razie, gdy są - Diego nie podaje kasznki z miejscowych PIGS.



czwartek, 31 maja 2012

WIErzYĆ

Czwarty raz w Andaluzji. Czwarty raz zabity nie przez wiatr ino przez flamenco. I wino RIOJA.
Swiaty równoległe. Istnieją ?
Muzycznie for siur. Wychowani w stylistyce muzyki rock, u której źródeł blues zaległ w 90 percents, nie wyobrażamy sobie by latać poza obszarem oktaw, metryki klasycznej albo w skrócie Cdur Amol Fdur Gdur czasami z innymi pobocznościami..
A kiedy jesteś w Algodonales, to wszystko sypie się w pył. Kolano nie wybija rytmu, liczenie na 3y lub 4ry nie wróży powodzenia u Lejdis więc co ?
Ratunek is łan ent only. Goł to de Diego Bar,order RIOJA, be alone in front of ściana z torreadores, najlepiej w dzień powszedni i......LISN TO....
Zaczną ci opowiadać o swoich historiach, kobietach, niespełnionych snach i wszystkich innych.
Oczywiście nie zrozumiesz ich. Ale jeśli pamiętasz melodię, ich słowa zaczną układać się w coś co zacznie z kolanem rezonować tak, jakbyście znali się od dziecka.
Jedni mówią, że to DUCH, ale ja wiem, że to BÓG.
BÓG flamenco.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Albowiem and Azaliż

Znowu Art. Ja nie wiem, czy łynego diabli niosą czy łynego w spamie umieścić, ale sprawiedliwości trzeba oddać honor. A zatem ARTu w sposób bezapelacyjnie perfekcyjny wziął i wyregulował mi speeda na drzewie oliwnym w Hiszpanii. Drzewo oliwne jak wiadomo ma w kulturze śródziemnomorskiej znaczenie magiczne, tudzież okoliczność regulacji w takim otoczeniu wywarła na mnie i skrzydle wrażenie piorunujące. Wywiozłem byłem zatem DUPĘ SWOJĄ w całości co nie wszystkim udało się było tedy. (GOOGLE: Accident english pilot Teby 2012). Abstrahując od sabdzektu, jest to jedną z największych tajemnic ludzkości, dlaczego ono drzewo postanowił był PAN BÓG akurat zasadzić w i tak przyjaznym srodowisku krajów śródziemnomorskich. Bo analizując rzecz praktycznie, jest to rodzaj flory, który równie dobrze mógłby rosnąć na Grenlandii, Antarktydzie, czy w praPUSZCZY SŁOWIAŃSKIEJ, gdyby tylko w jego pra-genetycznym kodzie taką możliwość dopuszczono. NO widać nie dopuszczono więc smażym u nas wszystko na rakotwórczym oleju rzepakowym, na temat którego nawet żródła historyczne dotyczące kurestwa wszelakiego onego, milczą jak zklęte. Tfu !!!! Wracam więc do Arta. Był napisał, że jutro latamy wew Chłapowie. Wszystko było już zaplanowane. Odpoczynek, jazda by bicycle around 3m, resting etc. No ale na taki alert trudno nie odpowiadać. Tedy jedziem DOMANI na WŁadek i wszystko wyglada na to, że polatamy. "Wstawamy" o 6.00 zabieramy ARTa i fruuuu. Omijamy platformerskie radary, których z 50 powstało od roku 2008 na trasie na Hel, mamy je generalnie jak i TUJA CHUSKA sopocką miernotę w głębokim nie-poważaniu i dobywamy klifu krawędzi. Zapowiada się tempting a jak było przedfstawim lejter. DOTYCHCZAS latem było tak:
UWAGA: Moje długie poszukiwania kulinarno-somelierskie doprowdziły do wielkiego odkrycia. Otóż OLIWA EXTRA VIRGIN dodana do jakiegokolwiek alkoholu powoduje jego absolutną akceptację przez ORGANIZM, wybitnie skracając SYNDROM DNIA NASTEPNEGO, bez wpływu na smakowe doznania przyjmowania onego. I taką też miksturę posiadać będę DOMANI = JACK DANIELS + Oliva Ekstra Virgin. Kto zdąży i ma ochotę is INVITED.

czwartek, 8 marca 2012

Nowy teledysk



Kontynuując andaluzyjskie przygotowania do kolejnej eksploracji zamieszczam drugi spot AMIGOS DE LA CHOZA, których odnalezienie jest dla mnie absolutnym priorytetem.

Jeżeli ktoś ma namiary na nich w Algodonales, to prosze o kontakt.

środa, 7 marca 2012

Amigos de la choza .


CZyli: Przyjaciele z Szałasu.
Jak można było być w Algodonales już trzy razy i nie spotkać tych gości ???
Pewnie, jeśli się nie szuka to się nie znajduje. Z youtuba chyba wiem, gdzie jest ta ich chata-szałas.
Muszę ich poszukać. Oj będzie impreza. No i prawdziwe, korzenne, autentyczne flamenco.
Jeżeli wejdziecie na youtuba i wpiszecie AMIGOS DE LA CHOZA to wyskoczy Wam parę filmów.
Ja w każdym razie wyruszam na poszukiwania i obiecuję relację filmową z tego spotkania.
NO goście są po prostu niesamowici. !!!!!!

niedziela, 4 marca 2012

Pojaszczembilim* again

*Jaszczembia Gura - zwrot używany przez Bronisława "Bul" Komorowskiego,na określenie miasta na Morzem Bałtyckim. Podobno odwiedził tu kiedyś Wisławę Czymborską.
Zostawmy jednak ułomnych, niech nie przestają się leczyć.
Do rzeczy więc.

Udało się powitać wiosnę nad morzem. Północny wiatr zapowiadał się od kilku dni, więc nerwowość dała się odczuć wsród wielu. Telefony, maile,jedziesz-nie jedziesz ?
W sobote rano pobudka 6.45, yerba-mate na start, zejście do garażu start i......dupa czyli ofensywa legislacyjna sopockiej miernoty czyli akumulator po przeżyciu czterech zim wyzionął ducha akurat w pierwszy słoneczny dzień.
Szybkie więc podróże po nowy i......o 11.30 stałęm na klifie, napotykając wylatanych już częsciowo przedstawicieli gatunku Homo Erectus Volarus* - określenie moje łacińsko/włoskie (VOLARE -wł. LATAĆ).
Wygladają oni tak:


Po nieskomplikowanej części przygotowawczej udałem się tropem mojego Anioła Stróża w powietrze.
Na życzenie ARTa wykonałem najpierw kilka lanserskich zdjęć z jego udziałem oraz kilku innych przedsatwicieli gatunku w tym, jednego płci słabszej (niebieski.)



Następnie postanowiłem udać się drogą powietrzną w kierunku hotelu FALEZA.


W końcu to piękne miejsce i tak jakby granica noszeń przy wietrze N.
N- jak niestety !!!!
Odrywając oko od okienka aparatu poczułem się jakoś dziwnie.
Szybka analiza współrzędnych pozwoliła mi na zidentyfikowanie przyczyny.
LECIAŁEM DO TYŁU !!!! Czyli, abstrahując, że to trochę niebezpieczne (acz ciekawe !) nijak się to miało do tego, jak chciałem ten piękny dzień spędzić.
No to co - jasne SPEED. Pełna bela, bloczki razem. Dupa - jestem nad jastrzębską szosą, czyli cały czas do tyłu. Przewieszam się przez taśmy, wiszę do przodu jak Małysz Adam w swoich najlepszych czasach - dupa. Jestem nad szkołą.
Pozostało więc tylko jedno. Kita-zakręt w lewo i szukam czegoś miękkiego w okolicy.
Przez rotorek przemknąłem niczym błyskawica. Skrzydło dostało tak jakby małej czkawki, coś tam furkotnęło po prawej, jednak tym razem "ciśnienie w komorach pokonało kowadło, które waliło od góry". UFFF !
Doleciałem na jakieś tam brzózki i z ulgą zauważyłem, że kłaniają się Światu plecami do klifu. Obok dwie małe łączki więc DUPA CAŁA.
Układ pilot-skrzydło po przewianiu wygląda tak:


Nie wiem jak Boga kocham co to było. Czy jakieś lokalne podkręcenie siły wiatru, czy jakaś inna kombinacja termiki, żagla, bryzy i Diabła. Pies go trącał.
Wystarczy, że po powrocie na startowisko zastałem sielankę, pełen luzik i latanko.

Aniele Stróżu Mój - dziękuję.

sobota, 3 marca 2012

Jadymy na jeszczembiom !!!!

Jutro ma być rozwarcie na prawie caly dzień. No więc jadymy kto żyw i kto rano wstać będzię umiał,
A antycypując wydarzenia (uwaga lemingi: antycypować=TRUDNE SŁOWO), w Jaszczembiej lata się tak:

Dżołkin of kors :-))
JUtro wrzucę pewnie jakieś pikczers z latania.
Bis Morgen Libe Frojnde in Flige.

piątek, 17 lutego 2012

Paraglidng Valentine's Dzień


Oto nadszedł najbardziej durny i idiotyczny dzień w roku - 14 luty, od kilku lat absolutnie wymagający od każdego wyrażenia swych uczuć w sposób jak najbardziej widoczny dla innych.
No może jeszcze tylko 8 marca mógłby stanąć w konkury.
Przeto postanowiłem uczcić GO tak jak na to zasługuje i zmontować filmik, do którego materiał napstrykałem jesienią w Bassano (IT)siedząc wraz z ParaYasiem w loży szyderców na skraju lądowiska.
Film w zamiarze miał być głęboko filozoficzny z lekką nutką dydaktyzmu dialektycznego.
W pierwszej chwili miał nosić tytuł WAŁĘSA, ale ponieważ jakiś prowincjonalny reżyser o nazwisku Wajda już go zarezerwował, więc odpuściłem.
Potem kolega podpowiedział mi abym go nazwał TUSK "w" BRUKSELI, niestety ostatnie wydarzenia na wiadukcie w Gdańsku każą zachować czujność.
Niech więc zostanie jak jest.

wtorek, 7 lutego 2012

Veni, vidi. Con amore.



Pażdziernik 2011, Norma, Włochy. Starożytna Norba, odsłaniana co rok bardziej przez włoskich archeologów, deptana co rok przez tysiące paralotniarzy.
Przybywam tam sam z Bassano. Lokuje się w Villa Cardinale i o 10 rano jestem już w powietrzu. Też sam. Nad całym starożytnym miastem z jego Światynią, Termami, ulicami, murami obronnymi. Zaraz obok (w skali lotniczej) - średniowieczna Norma, zbudowana nad urwiskiem w taki sposób, że tylko litry czerwonego wina mogły ponieść ludzi do osiedlenia się na skrawku skały.
Ale Accient Norba- ta z czasw Imperium Romanum- fascynuje bardziej.
Przypomina się wszystko to, o czym czytałem w czasach studenckich poznając archeologię starożytną. Tylko, że dzisiaj wszystko ma inny wymiar. Mury obronne to klif, gdzie noszenia są najlepsze, plateau miasta to nieskończone noszenia w górę przyprawiające o bolesny ścisk organów, a kurhanowe cmentarzysko to miejsce do lądowania = ja akurat baczę by zmieścić się pomiędzy mogiłami.
400 m n.p.m. z widokiem na Morze Srodziemne. Przelot do Sermonety, z tyłu Bassiano w oddali za skałami Monte Cassino.
No i weź tu bądź człowieku racjonalnie uważny w czasie lotu !!!!
Potem na Rynku najlepsza pizza świata.
"Mammaaaaaa il Polacco vuole mangiaaaaaaare !!!!!!"
Vengo da te. Arrivederci Norma.

niedziela, 6 listopada 2011

Andalusia remanentos - part1

Autobus Almunecar - Alicante. Prawie 700 km drogi, 19 euro bilet, dwa przystanki po drodze w knajpach. W związku z tym, że w knajpach, odległość wbrew zasadom fizyki klasycznej nie powinna się zmieniać. A jednak. Jakoś tak co bar, to łatwiej i przyjemniej. W jednym z tych barów zresztą przegapiłem okazję życia. Albowiem zajmował się tam staniem, stojak z płytami flamenco po 6 euro sztuka. Zestaw muzyczny był chyba sprzed lat co najmniej 5-6. Niestety stojak był zamykany na klucz a klucza w barze nikt znaleźć nie potrafił. No i tak płyty Cameron de la Isla, Paco de Lucia i innych nie stały się moją własnością.
Autobus ruszył, wziął ostry zakręt i coś nagle zachrobotało i spadło pomiędzy rzędy foteli. Patrzę - a tam na dole leży siwa kupa włosów przyczepiona do zestawu fossiliów czyli kości, czyli ni mniej ni więcej tylko hiszpańska babcia w wieku około lat, zdradzająca wyglądem, że Generał Franco mógł być jej młodszym bratem.
Jako więc URODZONY Gentelman rzuciłem się na ratunek babci. Udało się !!! Babcia przeżyła i zostałem do końca podróży Local Hero, o czym świadczyły hiszpańskie komentarze, których nie kaman, ale ruchy głową odbywały się w moim kierunku bezapelacyjnie. Najpiękniejsza była jednak nagroda, którą dostałem od uratowanej starszej siostry Generała Franco.
Otóż przez następną godzinę miałem okazję wysłuchać jej historię życia zawierającą jak mniemam wszystkie sukcesy i porażki życiowe, zawodowe, miłosne itp.
Babcia trajkotała jak poparzona, ja odpowiadałem tylko uprzejmym potakiem głowy i od czasu do czasu śmiechem, kiedy i ona się śmiała. Po godzinie Babcia wyszła, ja powiedziałem Asta la vista i pozostałem w autobusie Transporto Publico de Andalusia z postanowieniem poznania podstaw języka hiszpańskiego jak szybko się da.
Amen

piątek, 21 października 2011

On the road.

Gdansk, Bassano, Norma, Sewilla, Algodonales, Granada, Sierra Nevada, Almunecar, Herradura, Alicante. Wyruszylem sam, w droge, 9 pazdziernika. Jedyne co jest pewne to wylot z Alicante 29 pazdzienika.
Latalem juz przez tydzien w Bassano, potem sam, pociagiem przez Padwe i Rzym pojechalem na trzy dni do Normy. Ekscytujące przeżycie nie znać nikogo, poznawac ludzi, przyjmowac ich goscinnosc i szacunek dla latania, smakowac espresso zmagac sie z samotnoscia, walczyc z termiką dziką, wlasnym szacunkiem dla niepoznanego i tym dziwnym uczuciem kiedy stoję na krawedzi Normy i powietrze jest puste. I tylko Anioły Stróże czekające na swoich petentów. Ale ich nie widać przecież.
Albo spoglądam na ruiny starożytnej Norby odkrywane co rok bardziej. I słyszę ten świst uwalnianych spod ziemi myśli, pragnień, zadziwień albo tego wszystkiego o czym myślał Antonino przygnany tutaj na zbocze dziwnymi zbiegami histori.
A może to jego stany swiadomości powoduja, że latam wysoko i turbulętnie ???
Dzisiaj tylko tyle. Z Algodonales. Z Hiszpanii. Na gorąco. Przyjdzie czas na uporządkowanie wszystkiego. Asta la vista !!!

piątek, 23 września 2011

Smells like Andalusia !!!!!!!!!!


Nostalgias Lyrics
Diego el Cigala

Quiero emborrachar mi corazón
para apagar un loco amor
que más que amor es un sufrir...
Y aquí vengo para eso,
a borrar antiguos besos
en los besos de otras bocas...
Si su amor fue "flor de un día"
¿porqué causa es siempre mía
esa cruel preocupación?
Quiero por los dos la copa alzar
para olvidar mi obstinación
y más la vuelvo a recordar.

Nostalgias
de escuchar su risa loca
y sentir junto a mi boca
como un fuego su respiración.
Angustia
de sentirme abandonado
y pensar que otro a su lado
pronto... pronto le hablará de amor...
¡Hermano!
Yo no quiero rebajarme,
ni pedirle, ni llorarle,
ni decirle que no puedo más vivir...
Desde mi triste soledad veré caer
las rosas muertas de mi juventud.

Gime, bandoneón, tu tango gris,
quizá a ti te hiera igual
algún amor sentimental...
Llora mi alma de fantoche
sola y triste en esta noche,
noche negra y sin estrellas...
Si las copas traen consuelo
aquí estoy con mi desvelo
para ahogarlo de una vez...
Quiero emborrachar al corazón
para después poder brindar
"por los fracasos del amor"...

I tylko i aż tyle.

czwartek, 8 września 2011

Poleć a zrozumiesz. Oby.....


Że chmury to tylko skondensowane szwadrony myśli
Wszystkich złych a białych dla niepoznaki przed
Aniołami -Stróżami
Że patkom dane dłuższe słońce a czasem
Nawet takie że nie starczy by lecieć
Póki ono żyje bo wieczne
Jest jak najdłuższe pragnienie kochania
Albo kiedy wypełnia zapach wszystko
Którego nie sposób dojrzeć bo dla nas
Ukryli Anieli abyśmy per aspera ad astra albo dalej jeszcze
I zobacz jak wielkie jest małe a ten
Który najważniejszy ośmiela się być ginie
Pomiędzy wszystkim do czego szacunku nie starcza
Bo ledwo rozumie swoje małe bez-przestrzenie
A gdy Ikara myśli wyprzedzi czasem to może
Och - dajże mu - niech zdziwienie przerasta to
Czego nawet o!patrzeć nie pojmie
A dajże mu życia tyle ile
Chce albo ile
Zasługuje w pysze swojej bo
Żeby tak z Aniołami w konkury
Chodzić ????
A gdybym kiedyś zapomniał
Że to wszystko dzięki Tobie
Panie - wybacz !!!!!

Albo

czwartek, 11 sierpnia 2011

A co....



Gdybyś nie mógł polecieć
I gdybyś nie mógł zobaczyć
Porządku i początku
Świata przestrzeni i bez
Albo gdyby nagle oczy głodne nie
Mogły patrzeć tam gdzie
Nic albo jeszcze mniej
No co ?
Na sobie poczuć białe dotknięcia
Anioła i wszystkich
Potępionych i krzyż Jego
Bliżej niż cokolwiek innego
Albo gdybyś nie mógł opowiedzieć
Zachodu którego nikt nie
Widzi i nie opowiada
Bo nawet nie sposób
Powiedzieć że jest nie tak albo że
Dłużej i jaśniej i życia
Więcej niż niżej
Albo zaśnij już bo niby
Kto mógłby pomyśleć że to
Prawda wszystko......





Dotykam wysoko i nie wiem
Czy bardziej się bać czy tęsknić
Czy bardziej prosić czy nie
A może szybko opaść i biegiem tam do Ciebie
I znowu bać się i niczego nie mówić
Żeby nie powiedzieć zbyt wiele
Bo żeby nieprawdy było tyle
Co chmur i powietrza wiec
Może lepiej w górze
Krzyczeć albo patrzeć tam gdzie Ty
Poprzez zielony las i mówić chmurom
Ze tęsknię i szukam
Albo prosić Górę mniej lub
Bardziej Don Kichota i wiatraki i wszystko
Co dokoła mnie i góry i paelle i flamenco
Albo Diego Te
Ale i tak wszystko ty i nigdy
Nie polecieć bez ciebie bardziej
Albo mniej i tylko zeby
Poczuć bezziemie i bezchmurze
I bezprzestrzen albo niżej ale
Wtedy znowu Ty
Wiec może sam na sam tam
I nigdzie więcej
I nigdzie wyżej
W bezniebieskiej przebacz mi
Panie

wtorek, 5 lipca 2011

PoJastrzębilim !



To znaczy najpierw chcielim powładysławowić ale miny para-waiterów oraz obsługi przyziemnej wydawały się mnie osobiście lekko skisłe z odchyłką północną.
Po konsultacji zatem via baloniki (czyli T-mobile i Jan Nowicki) z Prezesem Artem została ustalona współrzędna starowiska w Jastrzebiej Gorze, z którego to nigdy nie odziemiałem. To znaczy konkretnie , że odziemiałem, ale albo spod Falezy (starej)lubo spod starego dębu czyli miejsca, o ktorym nikt już nie pamięta. Przeprowadzając zresztą kwerendę powietrzną, wydaje mi się, iż owo poddębne startowisko leży obecnie w kupie piachu oberwanego klifu.
No więc w skrócie było tak. Gdy pojawiliśmy się na miejscu jastrzębowskim na miasto napłynęła była akurat czarna kupa chmur/mgły niczym tezy programu ojca narodu i wielkiego budowniczego pod ogólnie znanym pseudonimem Ojciec Wspaniałej Kasi Tusk.
I jak to z jego myślami tak i z chmurami było - nijakie i bez sensu.
Jak już przeszły to nad światem zapanował wspaniały wielki błękit w sam raz by odziemić i go pożreć.
A potem to już tylko: w lewo do osrodka MSW i w prawo do szarej wieży.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
Na koniec lądowanie z perfekcynie wykonaną figurą akrobatyczną czyli DUŻE USI, lekkie lanserskie potknięcie aby upaść i przewrotką do tyłu wstać z odbiciem rękoma.
Niestety nie wiedziałem, że nikt nie patrzy, więc niepocieszony udałem się by złożyć Goldena. O !

sobota, 2 lipca 2011

Dębina czyli kilka spostrzeżeń natury poza i lotniczej.




Pierwsza uwaga. Droga do Dębiny z Gdańska to książkowy przykład idiotyzmu władzy.
Tej aktualnej szczególnie w kontekście jej poza ludzkiego pochodzenia.
Liczba radarów rośnie tam wprost proporcjonalnie do liczby nie modernizowanych i nie wybudowanych kilometrów dróg.
Uwaga druga - kury wam szczać prowadzać a nie krajem zarządzać. Tyle w temacie poza.
Teraz lotnicze.
Dębina to chyba jedyne znane mi miejsce na świecie, gdzie do startu trzeba rozpędzić się pod górę. Owa anomalia sprawia, że jak ktoś zabładzi tam po raz pierwszy a wiatr jest taki na dolnej granicy przyzwoitości możne się delikwent natrudzić lub może być ukarany chwilowym wrzuceniem w krzaczory, czyli że nastepne paręnaście minut zajmą mu pracę bliższe szydełkowaniu babci Heleny niż lataniu. Warto więc zapytać Pagór Owners or Pagór Heavy Users w jakim kierunku się po stracie kontaktu z glebą udać aby nie wylądować na kocu zaczerwienionych żon górników - no chyba że ktoś likes takie atrakcje.
Wiatr ma tam taką właściwość (w zwiazku z tym, że pod górę)iż najsampierw nie można skrzydła podnieść ale za to jak już wyskoczy nad głowę, to taki co pierwszy tam raz, otwiera gębę ze zdziwienia, bo ono, czyli skrzydło wyprzedza w tym czasie nawet jego myśli.
Trzeba więc wziąść je za mordę bardzo mocno. Ono wtedy nabiera szacunku do Onego a wiatr wie, że żartów nie ma bo dosiada go dzielny potomek pilotów Dywizjonu 303.
To jest właśnie ten moment, kiedy warto oddać publiczności ostatni mimiczny autograf, krzyknąć niczym Jack Nicolson w Czułych Słówkach - WIATR WE WŁOSACH, SZTYWNO W SPODNIACH - i fruuuuuuu !!!!
Samo latanie podzielić można na trzy obszary: niebieski przed , biało żółty pod oraz zielony za, chociaż zdarzają się momenty że pilot rządny wrażeń lub podchodzący do lądowania od czoła widzi w/w sekwencję w kolejności odwrotnej.
Lądowanie na plaży lub w wersji advanced pilot - w miejscu odbicia. Miejsca na górze raczej mało. Więc wersja zalecana to : od tyłu na uszach lub hamulcu, od przodu z przestrzeni poniżej krawedzi klifu, następnie zgrabny obrót i bum.
W wersji nr 1, czyli tak jakby od tyłu, zauważyłem że aby ostrzec tych patrzących w morze, dobrze używać magicznego, wieloznaczeniowego słowa K....okreslającego profesję Panny Warren.
Latanie w kierunku prawo-lewo od schodów w Rowach do schodów gdzieś tam. Warto. O !

niedziela, 19 czerwca 2011

Znowu polatałem !!!!!

Wystartowałem z Gdyni mniej więcej o 21.00. Paręset metrów prosto, potem ostro w lewo, jakiś kilometr prosto. Potem zacząłem dawać do góry. Podczas tego manewru zrozumiałem a raczej organizm powiedział mi, że daję za ostro. Na szczeście za chwilkę można było odpuścic i lekkim skosem opadłem w stronę plaży.
Krótko przedefilowałem przed Kontrastem i innymi Imprezowniami i dawaj na drugie kółko.
Mądrzej już tym razem, bez szarpania, raczej tylko z myślą aby zaliczyć to nocne latanie.
Że co ? Że niebezpiecznie, że po mieście, że wbrew przepisom ? Spokojnie !!!!
Brałem tylko udział w VII Biegu Świętojańskim po ulicach Gdyni. Też latanie :-))
Mój pierwszy oficjalny bieg, 10 km. Czas 54 minuty.
Bieganie po asfalcie MASAKRA. Nogi do dzisiaj klną i nie chcą mnie widzieć.
Wyprzedzany przez stada młodych byczków i nie mniej pięknych młodych kobiet jak również przez kilkanaścioro biegaczy płci obojga, którzy mogliby być moimi starszymi braćmi lub siostrami - dałem rade. O!
P.S Miejsce 822 na 1100 startujących, czas 53 minuty 52 ".