niedziela, 6 marca 2011

NORMA ???? Raczej nie-NORMA !!!!


Właściciel Antiqua Caffeteria wznosił tylko ręce do nieba i zawodził: Oggio fatale giornada. Mamma mia !!!! Depresio Italiano !!!! Domani Bella Giornada !!!!! Dooomani !!!
Jego depresja była już na takim etapie, że myliło mu się wydawanie reszty a za zamówioną kolejkę grappy wlewał w nas następną gratis.... ale od początku.
Opuszczając Czarną Tuskową Dupę byliśmy spragnieni dwóch rzeczy. Słońca i latania.
To pragnienia o tej porze roku dość charakterystyczne dla facetów około lub po 40-tce na tej szerokości geograficznej i o tej porze roku. Więc zostawiając nasze Zofie w nieutulonej tęsknocie polecieliśmy do Włoch. Te przywitały nas dość przeciętnie lekkim chłodem, wieczorno-nocnym zapachem powietrza kotłującego się między Alpami i Morzem Śródziemnym.
Szybko więc dojechaliśmy do Sermonety, odbyliśmy pierwszą nocną męską ODPRAWĘ i w sobotę pojechaliśmy na startowisko.
Odpaliliśmy chyba gdzieś około południa i latania było z godzinkę. Niebo powoli zaciągało się szarymi chmurami a kierunek ich napływu z północy pozwalał się bać. Mnie z Rysiem udało się jeszcze raz wjechać na startowisko i odepchnąć się od Matki Ziemi. Na chwilę zrobiła się dziura w niebie, załapaliśmy się na jakiegoś bąbla, który po chwili zgasł. Postanowiłem więc udać się na lądowisko, tym bardziej, że nagle wiatr mocno wzmógł. Gdy wyleciałem nad przedpole zaznałem pierwszy raz wspaniałego uczucia jazdy windą w dół bez podłogi. Zacząłem spadać dość swobodnie, ruchem jednostajnym, w gardle nie wiadomo skąd pojawiła się druga para "migdałków" tudzież zbliżający się gaj oliwny groził masowym pojawieniem się w PASZCZY dodatkowych, obłych, zielonych, cierpkich przedmiotów. Na dolot do startowiska było za daleko więc wybrałem to nieoficjalne przy szosie. Opadłem na nie bez prędkości postępowej - przyrząd pokazał ponad 4 m/s w dół. Ups !!!!
To była sobota. A teraz opisze szczególy całego tygodnia.
Niedziela - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Poniedziałek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Wtorek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Środa - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Czwartek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
O ! Przepraszam. W czwartek polataliśmy jakieś czterdziesci minut, po ciemku, w zimnie, startując w EINES KLEINES SHONNES ROTOR, lądując w nocy. Wino.
Specjalne podziękowania dla Zdzicha-Nielota, któren posiadłszy umiejętność gry na gitarze spowodował, że wyjazd miał jednak jakiś walor poznawczo-edukacyjny w postaci przypomnienia sobie poezji Steda. Wykonywaliśmy także " a capella" w formie wenecko-florenckiego bellcanta zestaw pieśni patriotyczno-patyzanckich.

W piątek pojechaliśmy jeszcze rano na startowisko ale nikt nie zdecydował się na wykonanie ZLOTA w kierunku scian miasta Norma. Spakowaliśmy bagaże i pojechaliśmy do naszych Zofii, które jak się okazało stęskniły się za nami nie aż tak.

I tyle. Żadnego "o sole mio" i takich tam.
Berlusconi bunga-bunga i anti-pasti oraz anti-parapenti.