niedziela, 22 sierpnia 2010

Lijak słoweński


No i pojechaliśmy.
Mimo tego, że Donald Tusk, słynny wnuk najsłynniejszego dziadka z Wehrmachtu a może i nawet jak ćwierkają wróble w Trójmieście, raczej dziadka z Klubu Czarnego Uniformu i Tatuażu pod Pachą, nie wybudował setek kilometrów autostrad, nie odnowił dworców a po drodze w Polsce nijak nie mogłem wstąpić do przydrożnego parku wodnego - na przekór wszystkiemu POJECHALIŚMY.
Po minięciu granicy czesko-polskiej, czyli granicy normalnego świata i czarnej dupy jeszcze tylko żabi skok i byliśmy u Alexandra.
Alexander to fajny chłop. Przede wszystkim dlatego, że mamy bardzo zbliżony pogląd na temat czym jest Polska. Otóż Alexander twierdzi, że żyjemy w "pojebanym kraju" i powinniśmy wszyscy się stąd wynieść. Poglądu swojego nie opiera przy tym na jakiejś tam dialektyczno-historycznej analizie, ale na fakcie, że nie można u nas w Polsce zrobić w domu wina i go sprzedawać.
Jako patriota oczywiście próbowałem mu wytłumaczyć, że Polska jest zieloną wyspą, że obaliliśmy komunę, że mamy najmądrzejszego Płemieła na świecie, który jest prawy, uczciwy i sprawiedliwy. No i mamy także Adama Michnika. Ups !!!!
Po tym stwierdzeniu Alexander poszedł puścić pawia, mimo że w garnku z winem i brzoskwiniami nie ubyło nawet połowy.

Ale tam, lataliśmy. Lijak należy do tej grupy górek, na której kluczowym elementem jest umiejętność wystartowania, niezależnie od tego czy jest to start dramatyczno-epizodyczny czy perfekcyjno-lanserski. Bo potem lata już raczej sama góra a sterówki służą do gimnastyki znudzonych dłoni. Latać można (latem) w gaciach, t-shirt'ach, lub bez tego całego kamuflażu, bez obawy, że utraci się właściwości lotne.
Kominy są szerokie jak nieodgadnione myśli naszego wielkiego Mistrza Świata w Odpoczywaniu, tylko tak jakby nieco więcej treści w ich wnętrzu było.
Lądowiska są dwa. Jedno o wymiarach kołchozowego pola, drugie przy namiotach u Alexandra. Na pierwszym lądować wstyd, na drugim trzeba uważać na tzw. latający element para-niestabilny, gdyż ma ów tendencje do nietrafiania w lądowisko lub próbuje wraz z całym szpejem wlecieć prosto w otwór namiotu, co raczej się mu nie udaje. Słychać wtedy trzask łamanych gałęzi, różnojęzyczne przekleństwa oraz widać grupy biegnących na miejsce zdarzenia osobników z uruchomionymi kamerami w celu aby najpierw nagrać, potem wyszydzić a na końcu pomóc delikwentowi w złapaniu pionu.

W knajpie w Ozeljanie koniecznie trzeba zjeść Lignie na żaru, czyli kalmary z grila - najpyszniejsze w basenie Morza Sródziemnego, jakie jadłem.
W Novej Goricy po 22.00 psy dupami szczekają i w zasadniczy sposób miejscowość ta nie różni się niczym od Warszawy. Poza tym, że w Warszawie oczywiście urzęduje nasz wielki przywódca, wnuk swego dziadka.
Wystarczy jednak przejechać dwa kilometry dalej do włoskiej Gorcii, aby spędzić w knajpce na rynku całą noc, pijąc winko, zajadając włoską szynkę, mozarellę i cokolwiek tam jeszcze, bez narażania się na spojrzenia właścicieli, że już czas do domu.

Potem się dalej się lata, ląduje, lata, ląduje itd.
A o świcie potem przychodzi wielka burza i goni wszystkich do domu.
I znowu, normalny świat a potem niewybudowane autostrady, orzygane dworce, śmierdzące toalety, miliony polaków wracających z emigracji i na koniec, gdy się już obudziłem, informacja o kolejnej ofensywie legislacyjnej. Ja pierdole.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Samoprzypominacz.


A więc jak to k....się robiło ?
Się przypinam do takiego metalowego coś-tam
Przekładam wszystko to badziewie przez prawe ramie
Teraz stoję przodem do wielkiej pomaranczowo-białej szmaty
Jedną reką pociągam takie czerwone linki
I nagle to coś wisi mi nad głową
Nie wychodząc ze zdumienia, lekka hamuje
Żeby to coś nie zwaliło mi się za dupsko
Robię krótki rachunek sumienia, odwracam się przodem
Do nieskończoności
I.....zapierdalaj APA zaaapierdaaaalaaaj....
Bo kto nie zapierdala ten nie lata !!!!!! Jak darł się klasyk.
Jo. Chyba pamiętam wszystko.
Jakbym o czymś zapomniał, to się dopnę w powietrzu.
Będzie o.k. Słowenio, nadchodzę, znowu !!!!!!