wtorek, 5 czerwca 2012

Rodrigo albo jakośtam

Bylim w Barze DiegioTe, Algodonales, Hiszpania. Pomiędzy zdjęciami tysiąca Torreadores i Byków, którzy pomiędzy sobą stoczyli śmiertelną walkę.
Wokół nas kilku gości miejscowych rozpamiętujących bieżące wydarzenia i ostatni mecz Realu.
I on. Młody facet , z wyglądu lat około 50 ( z wyglądu !!!!), żona, czworo dzieci, praca i codzienny rytuał z winem i Calvados. Paralotniarz. A w każdym razie próbował nim zostać.
Pozostało mu z tych chęci złamane udo w 3 miejscach i niespożyta chęć rozmawiania o lataniu.
Po hiszpańsku/angielsku.
Kocham Andaluzię za jej absolutnie bezwzględną chęć przeżycia.
Bo całą jej historia to walka ludzi z skałami, piachem, słońcem albo wcześniej Arabami lub Francuzami.
A kiedy siedzisz w DiegoTe rozumiesz to wszystko bardziej.
P>S> KObiety ta raczej źle widziane - w każdym razie, gdy są - Diego nie podaje kasznki z miejscowych PIGS.



Brak komentarzy: