niedziela, 6 listopada 2011

Andalusia remanentos - part1

Autobus Almunecar - Alicante. Prawie 700 km drogi, 19 euro bilet, dwa przystanki po drodze w knajpach. W związku z tym, że w knajpach, odległość wbrew zasadom fizyki klasycznej nie powinna się zmieniać. A jednak. Jakoś tak co bar, to łatwiej i przyjemniej. W jednym z tych barów zresztą przegapiłem okazję życia. Albowiem zajmował się tam staniem, stojak z płytami flamenco po 6 euro sztuka. Zestaw muzyczny był chyba sprzed lat co najmniej 5-6. Niestety stojak był zamykany na klucz a klucza w barze nikt znaleźć nie potrafił. No i tak płyty Cameron de la Isla, Paco de Lucia i innych nie stały się moją własnością.
Autobus ruszył, wziął ostry zakręt i coś nagle zachrobotało i spadło pomiędzy rzędy foteli. Patrzę - a tam na dole leży siwa kupa włosów przyczepiona do zestawu fossiliów czyli kości, czyli ni mniej ni więcej tylko hiszpańska babcia w wieku około lat, zdradzająca wyglądem, że Generał Franco mógł być jej młodszym bratem.
Jako więc URODZONY Gentelman rzuciłem się na ratunek babci. Udało się !!! Babcia przeżyła i zostałem do końca podróży Local Hero, o czym świadczyły hiszpańskie komentarze, których nie kaman, ale ruchy głową odbywały się w moim kierunku bezapelacyjnie. Najpiękniejsza była jednak nagroda, którą dostałem od uratowanej starszej siostry Generała Franco.
Otóż przez następną godzinę miałem okazję wysłuchać jej historię życia zawierającą jak mniemam wszystkie sukcesy i porażki życiowe, zawodowe, miłosne itp.
Babcia trajkotała jak poparzona, ja odpowiadałem tylko uprzejmym potakiem głowy i od czasu do czasu śmiechem, kiedy i ona się śmiała. Po godzinie Babcia wyszła, ja powiedziałem Asta la vista i pozostałem w autobusie Transporto Publico de Andalusia z postanowieniem poznania podstaw języka hiszpańskiego jak szybko się da.
Amen

piątek, 21 października 2011

On the road.

Gdansk, Bassano, Norma, Sewilla, Algodonales, Granada, Sierra Nevada, Almunecar, Herradura, Alicante. Wyruszylem sam, w droge, 9 pazdziernika. Jedyne co jest pewne to wylot z Alicante 29 pazdzienika.
Latalem juz przez tydzien w Bassano, potem sam, pociagiem przez Padwe i Rzym pojechalem na trzy dni do Normy. Ekscytujące przeżycie nie znać nikogo, poznawac ludzi, przyjmowac ich goscinnosc i szacunek dla latania, smakowac espresso zmagac sie z samotnoscia, walczyc z termiką dziką, wlasnym szacunkiem dla niepoznanego i tym dziwnym uczuciem kiedy stoję na krawedzi Normy i powietrze jest puste. I tylko Anioły Stróże czekające na swoich petentów. Ale ich nie widać przecież.
Albo spoglądam na ruiny starożytnej Norby odkrywane co rok bardziej. I słyszę ten świst uwalnianych spod ziemi myśli, pragnień, zadziwień albo tego wszystkiego o czym myślał Antonino przygnany tutaj na zbocze dziwnymi zbiegami histori.
A może to jego stany swiadomości powoduja, że latam wysoko i turbulętnie ???
Dzisiaj tylko tyle. Z Algodonales. Z Hiszpanii. Na gorąco. Przyjdzie czas na uporządkowanie wszystkiego. Asta la vista !!!

piątek, 23 września 2011

Smells like Andalusia !!!!!!!!!!


Nostalgias Lyrics
Diego el Cigala

Quiero emborrachar mi corazón
para apagar un loco amor
que más que amor es un sufrir...
Y aquí vengo para eso,
a borrar antiguos besos
en los besos de otras bocas...
Si su amor fue "flor de un día"
¿porqué causa es siempre mía
esa cruel preocupación?
Quiero por los dos la copa alzar
para olvidar mi obstinación
y más la vuelvo a recordar.

Nostalgias
de escuchar su risa loca
y sentir junto a mi boca
como un fuego su respiración.
Angustia
de sentirme abandonado
y pensar que otro a su lado
pronto... pronto le hablará de amor...
¡Hermano!
Yo no quiero rebajarme,
ni pedirle, ni llorarle,
ni decirle que no puedo más vivir...
Desde mi triste soledad veré caer
las rosas muertas de mi juventud.

Gime, bandoneón, tu tango gris,
quizá a ti te hiera igual
algún amor sentimental...
Llora mi alma de fantoche
sola y triste en esta noche,
noche negra y sin estrellas...
Si las copas traen consuelo
aquí estoy con mi desvelo
para ahogarlo de una vez...
Quiero emborrachar al corazón
para después poder brindar
"por los fracasos del amor"...

I tylko i aż tyle.

czwartek, 8 września 2011

Poleć a zrozumiesz. Oby.....


Że chmury to tylko skondensowane szwadrony myśli
Wszystkich złych a białych dla niepoznaki przed
Aniołami -Stróżami
Że patkom dane dłuższe słońce a czasem
Nawet takie że nie starczy by lecieć
Póki ono żyje bo wieczne
Jest jak najdłuższe pragnienie kochania
Albo kiedy wypełnia zapach wszystko
Którego nie sposób dojrzeć bo dla nas
Ukryli Anieli abyśmy per aspera ad astra albo dalej jeszcze
I zobacz jak wielkie jest małe a ten
Który najważniejszy ośmiela się być ginie
Pomiędzy wszystkim do czego szacunku nie starcza
Bo ledwo rozumie swoje małe bez-przestrzenie
A gdy Ikara myśli wyprzedzi czasem to może
Och - dajże mu - niech zdziwienie przerasta to
Czego nawet o!patrzeć nie pojmie
A dajże mu życia tyle ile
Chce albo ile
Zasługuje w pysze swojej bo
Żeby tak z Aniołami w konkury
Chodzić ????
A gdybym kiedyś zapomniał
Że to wszystko dzięki Tobie
Panie - wybacz !!!!!

Albo

czwartek, 11 sierpnia 2011

A co....



Gdybyś nie mógł polecieć
I gdybyś nie mógł zobaczyć
Porządku i początku
Świata przestrzeni i bez
Albo gdyby nagle oczy głodne nie
Mogły patrzeć tam gdzie
Nic albo jeszcze mniej
No co ?
Na sobie poczuć białe dotknięcia
Anioła i wszystkich
Potępionych i krzyż Jego
Bliżej niż cokolwiek innego
Albo gdybyś nie mógł opowiedzieć
Zachodu którego nikt nie
Widzi i nie opowiada
Bo nawet nie sposób
Powiedzieć że jest nie tak albo że
Dłużej i jaśniej i życia
Więcej niż niżej
Albo zaśnij już bo niby
Kto mógłby pomyśleć że to
Prawda wszystko......





Dotykam wysoko i nie wiem
Czy bardziej się bać czy tęsknić
Czy bardziej prosić czy nie
A może szybko opaść i biegiem tam do Ciebie
I znowu bać się i niczego nie mówić
Żeby nie powiedzieć zbyt wiele
Bo żeby nieprawdy było tyle
Co chmur i powietrza wiec
Może lepiej w górze
Krzyczeć albo patrzeć tam gdzie Ty
Poprzez zielony las i mówić chmurom
Ze tęsknię i szukam
Albo prosić Górę mniej lub
Bardziej Don Kichota i wiatraki i wszystko
Co dokoła mnie i góry i paelle i flamenco
Albo Diego Te
Ale i tak wszystko ty i nigdy
Nie polecieć bez ciebie bardziej
Albo mniej i tylko zeby
Poczuć bezziemie i bezchmurze
I bezprzestrzen albo niżej ale
Wtedy znowu Ty
Wiec może sam na sam tam
I nigdzie więcej
I nigdzie wyżej
W bezniebieskiej przebacz mi
Panie

wtorek, 5 lipca 2011

PoJastrzębilim !



To znaczy najpierw chcielim powładysławowić ale miny para-waiterów oraz obsługi przyziemnej wydawały się mnie osobiście lekko skisłe z odchyłką północną.
Po konsultacji zatem via baloniki (czyli T-mobile i Jan Nowicki) z Prezesem Artem została ustalona współrzędna starowiska w Jastrzebiej Gorze, z którego to nigdy nie odziemiałem. To znaczy konkretnie , że odziemiałem, ale albo spod Falezy (starej)lubo spod starego dębu czyli miejsca, o ktorym nikt już nie pamięta. Przeprowadzając zresztą kwerendę powietrzną, wydaje mi się, iż owo poddębne startowisko leży obecnie w kupie piachu oberwanego klifu.
No więc w skrócie było tak. Gdy pojawiliśmy się na miejscu jastrzębowskim na miasto napłynęła była akurat czarna kupa chmur/mgły niczym tezy programu ojca narodu i wielkiego budowniczego pod ogólnie znanym pseudonimem Ojciec Wspaniałej Kasi Tusk.
I jak to z jego myślami tak i z chmurami było - nijakie i bez sensu.
Jak już przeszły to nad światem zapanował wspaniały wielki błękit w sam raz by odziemić i go pożreć.
A potem to już tylko: w lewo do osrodka MSW i w prawo do szarej wieży.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
Na koniec lądowanie z perfekcynie wykonaną figurą akrobatyczną czyli DUŻE USI, lekkie lanserskie potknięcie aby upaść i przewrotką do tyłu wstać z odbiciem rękoma.
Niestety nie wiedziałem, że nikt nie patrzy, więc niepocieszony udałem się by złożyć Goldena. O !

sobota, 2 lipca 2011

Dębina czyli kilka spostrzeżeń natury poza i lotniczej.




Pierwsza uwaga. Droga do Dębiny z Gdańska to książkowy przykład idiotyzmu władzy.
Tej aktualnej szczególnie w kontekście jej poza ludzkiego pochodzenia.
Liczba radarów rośnie tam wprost proporcjonalnie do liczby nie modernizowanych i nie wybudowanych kilometrów dróg.
Uwaga druga - kury wam szczać prowadzać a nie krajem zarządzać. Tyle w temacie poza.
Teraz lotnicze.
Dębina to chyba jedyne znane mi miejsce na świecie, gdzie do startu trzeba rozpędzić się pod górę. Owa anomalia sprawia, że jak ktoś zabładzi tam po raz pierwszy a wiatr jest taki na dolnej granicy przyzwoitości możne się delikwent natrudzić lub może być ukarany chwilowym wrzuceniem w krzaczory, czyli że nastepne paręnaście minut zajmą mu pracę bliższe szydełkowaniu babci Heleny niż lataniu. Warto więc zapytać Pagór Owners or Pagór Heavy Users w jakim kierunku się po stracie kontaktu z glebą udać aby nie wylądować na kocu zaczerwienionych żon górników - no chyba że ktoś likes takie atrakcje.
Wiatr ma tam taką właściwość (w zwiazku z tym, że pod górę)iż najsampierw nie można skrzydła podnieść ale za to jak już wyskoczy nad głowę, to taki co pierwszy tam raz, otwiera gębę ze zdziwienia, bo ono, czyli skrzydło wyprzedza w tym czasie nawet jego myśli.
Trzeba więc wziąść je za mordę bardzo mocno. Ono wtedy nabiera szacunku do Onego a wiatr wie, że żartów nie ma bo dosiada go dzielny potomek pilotów Dywizjonu 303.
To jest właśnie ten moment, kiedy warto oddać publiczności ostatni mimiczny autograf, krzyknąć niczym Jack Nicolson w Czułych Słówkach - WIATR WE WŁOSACH, SZTYWNO W SPODNIACH - i fruuuuuuu !!!!
Samo latanie podzielić można na trzy obszary: niebieski przed , biało żółty pod oraz zielony za, chociaż zdarzają się momenty że pilot rządny wrażeń lub podchodzący do lądowania od czoła widzi w/w sekwencję w kolejności odwrotnej.
Lądowanie na plaży lub w wersji advanced pilot - w miejscu odbicia. Miejsca na górze raczej mało. Więc wersja zalecana to : od tyłu na uszach lub hamulcu, od przodu z przestrzeni poniżej krawedzi klifu, następnie zgrabny obrót i bum.
W wersji nr 1, czyli tak jakby od tyłu, zauważyłem że aby ostrzec tych patrzących w morze, dobrze używać magicznego, wieloznaczeniowego słowa K....okreslającego profesję Panny Warren.
Latanie w kierunku prawo-lewo od schodów w Rowach do schodów gdzieś tam. Warto. O !

niedziela, 19 czerwca 2011

Znowu polatałem !!!!!

Wystartowałem z Gdyni mniej więcej o 21.00. Paręset metrów prosto, potem ostro w lewo, jakiś kilometr prosto. Potem zacząłem dawać do góry. Podczas tego manewru zrozumiałem a raczej organizm powiedział mi, że daję za ostro. Na szczeście za chwilkę można było odpuścic i lekkim skosem opadłem w stronę plaży.
Krótko przedefilowałem przed Kontrastem i innymi Imprezowniami i dawaj na drugie kółko.
Mądrzej już tym razem, bez szarpania, raczej tylko z myślą aby zaliczyć to nocne latanie.
Że co ? Że niebezpiecznie, że po mieście, że wbrew przepisom ? Spokojnie !!!!
Brałem tylko udział w VII Biegu Świętojańskim po ulicach Gdyni. Też latanie :-))
Mój pierwszy oficjalny bieg, 10 km. Czas 54 minuty.
Bieganie po asfalcie MASAKRA. Nogi do dzisiaj klną i nie chcą mnie widzieć.
Wyprzedzany przez stada młodych byczków i nie mniej pięknych młodych kobiet jak również przez kilkanaścioro biegaczy płci obojga, którzy mogliby być moimi starszymi braćmi lub siostrami - dałem rade. O!
P.S Miejsce 822 na 1100 startujących, czas 53 minuty 52 ".

niedziela, 6 marca 2011

NORMA ???? Raczej nie-NORMA !!!!


Właściciel Antiqua Caffeteria wznosił tylko ręce do nieba i zawodził: Oggio fatale giornada. Mamma mia !!!! Depresio Italiano !!!! Domani Bella Giornada !!!!! Dooomani !!!
Jego depresja była już na takim etapie, że myliło mu się wydawanie reszty a za zamówioną kolejkę grappy wlewał w nas następną gratis.... ale od początku.
Opuszczając Czarną Tuskową Dupę byliśmy spragnieni dwóch rzeczy. Słońca i latania.
To pragnienia o tej porze roku dość charakterystyczne dla facetów około lub po 40-tce na tej szerokości geograficznej i o tej porze roku. Więc zostawiając nasze Zofie w nieutulonej tęsknocie polecieliśmy do Włoch. Te przywitały nas dość przeciętnie lekkim chłodem, wieczorno-nocnym zapachem powietrza kotłującego się między Alpami i Morzem Śródziemnym.
Szybko więc dojechaliśmy do Sermonety, odbyliśmy pierwszą nocną męską ODPRAWĘ i w sobotę pojechaliśmy na startowisko.
Odpaliliśmy chyba gdzieś około południa i latania było z godzinkę. Niebo powoli zaciągało się szarymi chmurami a kierunek ich napływu z północy pozwalał się bać. Mnie z Rysiem udało się jeszcze raz wjechać na startowisko i odepchnąć się od Matki Ziemi. Na chwilę zrobiła się dziura w niebie, załapaliśmy się na jakiegoś bąbla, który po chwili zgasł. Postanowiłem więc udać się na lądowisko, tym bardziej, że nagle wiatr mocno wzmógł. Gdy wyleciałem nad przedpole zaznałem pierwszy raz wspaniałego uczucia jazdy windą w dół bez podłogi. Zacząłem spadać dość swobodnie, ruchem jednostajnym, w gardle nie wiadomo skąd pojawiła się druga para "migdałków" tudzież zbliżający się gaj oliwny groził masowym pojawieniem się w PASZCZY dodatkowych, obłych, zielonych, cierpkich przedmiotów. Na dolot do startowiska było za daleko więc wybrałem to nieoficjalne przy szosie. Opadłem na nie bez prędkości postępowej - przyrząd pokazał ponad 4 m/s w dół. Ups !!!!
To była sobota. A teraz opisze szczególy całego tygodnia.
Niedziela - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Poniedziałek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Wtorek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Środa - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Czwartek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
O ! Przepraszam. W czwartek polataliśmy jakieś czterdziesci minut, po ciemku, w zimnie, startując w EINES KLEINES SHONNES ROTOR, lądując w nocy. Wino.
Specjalne podziękowania dla Zdzicha-Nielota, któren posiadłszy umiejętność gry na gitarze spowodował, że wyjazd miał jednak jakiś walor poznawczo-edukacyjny w postaci przypomnienia sobie poezji Steda. Wykonywaliśmy także " a capella" w formie wenecko-florenckiego bellcanta zestaw pieśni patriotyczno-patyzanckich.

W piątek pojechaliśmy jeszcze rano na startowisko ale nikt nie zdecydował się na wykonanie ZLOTA w kierunku scian miasta Norma. Spakowaliśmy bagaże i pojechaliśmy do naszych Zofii, które jak się okazało stęskniły się za nami nie aż tak.

I tyle. Żadnego "o sole mio" i takich tam.
Berlusconi bunga-bunga i anti-pasti oraz anti-parapenti.

czwartek, 24 lutego 2011

Dzisiejszy ground-handling before I'll go away from czarna tuskowa dupa to Norma Italy.

Wiatru było tyle, że gdy pojawiłem się na zamarzniętej Zatoce z glajtem w ręku, leczące akurat kaca mewy posikały się ze śmiechu.Nie zrażony jednakowoż ich sarkastycznymi wypowiedziami dokonałem rozwinięcia skrzydła oraz podpięcia uprzęży. Przeglądnowszy się w odkrytym kawałku lodu uznałem, że wyglądam nader atrakcyjnie i przystapiłem do czynności zwanej ground-handlingiem.
Skrzydło uniosło się było w powietrze, napięło linki po czym natychmiast opadło i powiedziało, że więcej nie poleci bo padło z wrażenia.
Na moje pytanie, co zrobiło na nim tak piorunujące wrażenie odpowiedziało, że liczba autostrad pobudowanych od jesieni, skala obniżek podatków i efekty wrześniowej ofensywy legislacyjnej Naszego Ukochanego Przywódcy.
Spakowałem więc biedaka do wora i obiecałem, że w sobotę gdy je wyciągnę w Normie będzie już normalnie.