środa, 27 stycznia 2010

Dookoła zimy



Boszszszszsz,
No ileż można siedzieć z tyłkiem przy ziemi, czuć to przejmujące diabelskie zimno, patrzeć w niebo i nie widzieć ani kawałka błękitu.
Nic tylko to białe puszyste BELECO, spadające niczym kursanci w czasie pierwszego lotu.
Mój kot, gdy otwieram mu drzwi, jest tak wk....ny, że z obawy przed pożarciem, nie patrzę mu w oczy.
Pierzaści też. Gonią się wokół karmnika, dziobią się po łbach bez opamiętania, kosy gonią sójki, sójki odreagowują na sikorkach, wróble nawalone siedzą na krzakach obok i tworzą lożę szyderców. Nad nimi wszystkimi siedzą wrony i co jakiś czas, na to całe towarzystwo spada im spod ogona cośtam.
Wtedy mój kot, z powodu, że nie może spać w spokoju na parapecie, wychodzi na dzielnice, robi się na jego widok cicho na krzakach i jest porządek.
Na jakiś czas, bo potem wszystko wraca do normy.
No ale jutro podobno ma być trochę słońca, lekki wiaterek, więc powoli śmigło zaczyna pracować.
Jak się da, do pojadę polatać z Jeziora Charzykowskiego. Może z nartkami w celu polansowania się w zamarzniętej marinie. A co ?

Brak komentarzy: