sobota, 16 stycznia 2010

W śniegu po pas




To samo zdjęcie - drugie przesterowane w PS udowadnia niezbicie, że Bóg istnieje !!!




Znam doskonale to wzbierające uczucie. Parę dni bez latania i już się zaczyna.
Najpierw nie odrywam spojrzenia od nieba. Rozglądam się dookoła i jeżeli tak jak ostatnio, widzę, że wrony latają do tyłu, na chwilę się uspokajam.
Nie do końca jednak. Siadam zaraz potem przed ekran i sprawdzam prognozy na najbliższe dni. Wiatr ma słabnąć - zaczynam przygotowania. Sprawdzam baterie, czyszczę przyrządy, kręcę się koło napędu i skrzydła i powoli powoli zamykam się w swoim przelotnym świecie. Kiedy spoglądam za okno i dalej jakoś tak niewyraźnie, wchodzę do YOUTUBE'a i oglądam wszystkie mniej lub bardziej atrakcyjne filmiki z lataniem w roli główne. Na chwilę chociaż jest spokojniej, ale to tylko złudzenia.
Bo gdzieś tam głęboko w środku, COŚ nadal rośnie i wzbiera, powoli oblepiając zmysły nieuleczalną tęsknotą bezprzestrzeni.
Ostatnią fazą te tęsknoty są sny. Zaczynam w nich latać. Wyżej lub niżej, między domami, nad wzburzonym morzem (dzisiaj) czasami nawet bez skrzydeł i czegokolwiek.
Po prostu rozbieg, skok i latam.
Budzenie się z tego snu nie jest nigdy przyjemne, bo okazuje się (tak jak dzisiaj), że szum morza to chrapanie kota a jego plusk to spuszczana przez syna woda w toalecie.
Ale zaraz potem patrzę za okno i już nic nie jest w stanie mnie zatrzymać.
Po godzinie stałem już na starcie, śniegu miejscami po pas i fruuuuuuuuu.
Odrywam się od ziemi, czując się tak, jakbym wracał do domu.
Nagle szok, lecę w chmurze ???. Nie, to znowu ciotka inwersja. Do wysokośći 350 m potworne zimno, ręce natychmiast tracą czucie, usta zamarzają w kształt ostatniego słowa zdziwienia.
Jednak wystarczyło spojrzeć do góry i już wiedziałem, że Małe Skrzydełka tam są i znowu chcą polatać. Więc po chwili nagle zamknęły się pode mną bramy piekieł i zacząłem spacer po raju. Cieplutko, błękitnie, słonecznie.
Nic tylko żyć i lecieć tak bez końca !!!!!!
Paliwa zabrałem w górę niecałe 3 litry i po godzince trzeba było wracać.
Pomachaliśmy sobie z Małymi Skrzydełkami na do widzenia, bramy piekieł powtórnie się otworzyły, śnieg znowu po pas prawie, ręce...... itd. czyli normalnie jak w piekle.
Najważniejsze jednak, że TO COŚ w środku zniknęło i będzie można parę dni wytrzymać.
Parę dni.

Brak komentarzy: