Gdansk, Bassano, Norma, Sewilla, Algodonales, Granada, Sierra Nevada, Almunecar, Herradura, Alicante. Wyruszylem sam, w droge, 9 pazdziernika. Jedyne co jest pewne to wylot z Alicante 29 pazdzienika.
Latalem juz przez tydzien w Bassano, potem sam, pociagiem przez Padwe i Rzym pojechalem na trzy dni do Normy. Ekscytujące przeżycie nie znać nikogo, poznawac ludzi, przyjmowac ich goscinnosc i szacunek dla latania, smakowac espresso zmagac sie z samotnoscia, walczyc z termiką dziką, wlasnym szacunkiem dla niepoznanego i tym dziwnym uczuciem kiedy stoję na krawedzi Normy i powietrze jest puste. I tylko Anioły Stróże czekające na swoich petentów. Ale ich nie widać przecież.
Albo spoglądam na ruiny starożytnej Norby odkrywane co rok bardziej. I słyszę ten świst uwalnianych spod ziemi myśli, pragnień, zadziwień albo tego wszystkiego o czym myślał Antonino przygnany tutaj na zbocze dziwnymi zbiegami histori.
A może to jego stany swiadomości powoduja, że latam wysoko i turbulętnie ???
Dzisiaj tylko tyle. Z Algodonales. Z Hiszpanii. Na gorąco. Przyjdzie czas na uporządkowanie wszystkiego. Asta la vista !!!
piątek, 21 października 2011
piątek, 23 września 2011
Smells like Andalusia !!!!!!!!!!
Nostalgias Lyrics
Diego el Cigala
Quiero emborrachar mi corazón
para apagar un loco amor
que más que amor es un sufrir...
Y aquí vengo para eso,
a borrar antiguos besos
en los besos de otras bocas...
Si su amor fue "flor de un día"
¿porqué causa es siempre mía
esa cruel preocupación?
Quiero por los dos la copa alzar
para olvidar mi obstinación
y más la vuelvo a recordar.
Nostalgias
de escuchar su risa loca
y sentir junto a mi boca
como un fuego su respiración.
Angustia
de sentirme abandonado
y pensar que otro a su lado
pronto... pronto le hablará de amor...
¡Hermano!
Yo no quiero rebajarme,
ni pedirle, ni llorarle,
ni decirle que no puedo más vivir...
Desde mi triste soledad veré caer
las rosas muertas de mi juventud.
Gime, bandoneón, tu tango gris,
quizá a ti te hiera igual
algún amor sentimental...
Llora mi alma de fantoche
sola y triste en esta noche,
noche negra y sin estrellas...
Si las copas traen consuelo
aquí estoy con mi desvelo
para ahogarlo de una vez...
Quiero emborrachar al corazón
para después poder brindar
"por los fracasos del amor"...
I tylko i aż tyle.
czwartek, 8 września 2011
Poleć a zrozumiesz. Oby.....
Że chmury to tylko skondensowane szwadrony myśli
Wszystkich złych a białych dla niepoznaki przed
Aniołami -Stróżami
Że patkom dane dłuższe słońce a czasem
Nawet takie że nie starczy by lecieć
Póki ono żyje bo wieczne
Jest jak najdłuższe pragnienie kochania
Albo kiedy wypełnia zapach wszystko
Którego nie sposób dojrzeć bo dla nas
Ukryli Anieli abyśmy per aspera ad astra albo dalej jeszcze
I zobacz jak wielkie jest małe a ten
Który najważniejszy ośmiela się być ginie
Pomiędzy wszystkim do czego szacunku nie starcza
Bo ledwo rozumie swoje małe bez-przestrzenie
A gdy Ikara myśli wyprzedzi czasem to może
Och - dajże mu - niech zdziwienie przerasta to
Czego nawet o!patrzeć nie pojmie
A dajże mu życia tyle ile
Chce albo ile
Zasługuje w pysze swojej bo
Żeby tak z Aniołami w konkury
Chodzić ????
A gdybym kiedyś zapomniał
Że to wszystko dzięki Tobie
Panie - wybacz !!!!!
Albo
czwartek, 11 sierpnia 2011
A co....
Gdybyś nie mógł polecieć
I gdybyś nie mógł zobaczyć
Porządku i początku
Świata przestrzeni i bez
Albo gdyby nagle oczy głodne nie
Mogły patrzeć tam gdzie
Nic albo jeszcze mniej
No co ?
Na sobie poczuć białe dotknięcia
Anioła i wszystkich
Potępionych i krzyż Jego
Bliżej niż cokolwiek innego
Albo gdybyś nie mógł opowiedzieć
Zachodu którego nikt nie
Widzi i nie opowiada
Bo nawet nie sposób
Powiedzieć że jest nie tak albo że
Dłużej i jaśniej i życia
Więcej niż niżej
Albo zaśnij już bo niby
Kto mógłby pomyśleć że to
Prawda wszystko......

Dotykam wysoko i nie wiem
Czy bardziej się bać czy tęsknić
Czy bardziej prosić czy nie
A może szybko opaść i biegiem tam do Ciebie
I znowu bać się i niczego nie mówić
Żeby nie powiedzieć zbyt wiele
Bo żeby nieprawdy było tyle
Co chmur i powietrza wiec
Może lepiej w górze
Krzyczeć albo patrzeć tam gdzie Ty
Poprzez zielony las i mówić chmurom
Ze tęsknię i szukam
Albo prosić Górę mniej lub
Bardziej Don Kichota i wiatraki i wszystko
Co dokoła mnie i góry i paelle i flamenco
Albo Diego Te
Ale i tak wszystko ty i nigdy
Nie polecieć bez ciebie bardziej
Albo mniej i tylko zeby
Poczuć bezziemie i bezchmurze
I bezprzestrzen albo niżej ale
Wtedy znowu Ty
Wiec może sam na sam tam
I nigdzie więcej
I nigdzie wyżej
W bezniebieskiej przebacz mi
Panie
wtorek, 5 lipca 2011
PoJastrzębilim !

To znaczy najpierw chcielim powładysławowić ale miny para-waiterów oraz obsługi przyziemnej wydawały się mnie osobiście lekko skisłe z odchyłką północną.
Po konsultacji zatem via baloniki (czyli T-mobile i Jan Nowicki) z Prezesem Artem została ustalona współrzędna starowiska w Jastrzebiej Gorze, z którego to nigdy nie odziemiałem. To znaczy konkretnie , że odziemiałem, ale albo spod Falezy (starej)lubo spod starego dębu czyli miejsca, o ktorym nikt już nie pamięta. Przeprowadzając zresztą kwerendę powietrzną, wydaje mi się, iż owo poddębne startowisko leży obecnie w kupie piachu oberwanego klifu.
No więc w skrócie było tak. Gdy pojawiliśmy się na miejscu jastrzębowskim na miasto napłynęła była akurat czarna kupa chmur/mgły niczym tezy programu ojca narodu i wielkiego budowniczego pod ogólnie znanym pseudonimem Ojciec Wspaniałej Kasi Tusk.
I jak to z jego myślami tak i z chmurami było - nijakie i bez sensu.
Jak już przeszły to nad światem zapanował wspaniały wielki błękit w sam raz by odziemić i go pożreć.
A potem to już tylko: w lewo do osrodka MSW i w prawo do szarej wieży.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
Na koniec lądowanie z perfekcynie wykonaną figurą akrobatyczną czyli DUŻE USI, lekkie lanserskie potknięcie aby upaść i przewrotką do tyłu wstać z odbiciem rękoma.
Niestety nie wiedziałem, że nikt nie patrzy, więc niepocieszony udałem się by złożyć Goldena. O !
sobota, 2 lipca 2011
Dębina czyli kilka spostrzeżeń natury poza i lotniczej.

Pierwsza uwaga. Droga do Dębiny z Gdańska to książkowy przykład idiotyzmu władzy.
Tej aktualnej szczególnie w kontekście jej poza ludzkiego pochodzenia.
Liczba radarów rośnie tam wprost proporcjonalnie do liczby nie modernizowanych i nie wybudowanych kilometrów dróg.
Uwaga druga - kury wam szczać prowadzać a nie krajem zarządzać. Tyle w temacie poza.
Teraz lotnicze.
Dębina to chyba jedyne znane mi miejsce na świecie, gdzie do startu trzeba rozpędzić się pod górę. Owa anomalia sprawia, że jak ktoś zabładzi tam po raz pierwszy a wiatr jest taki na dolnej granicy przyzwoitości możne się delikwent natrudzić lub może być ukarany chwilowym wrzuceniem w krzaczory, czyli że nastepne paręnaście minut zajmą mu pracę bliższe szydełkowaniu babci Heleny niż lataniu. Warto więc zapytać Pagór Owners or Pagór Heavy Users w jakim kierunku się po stracie kontaktu z glebą udać aby nie wylądować na kocu zaczerwienionych żon górników - no chyba że ktoś likes takie atrakcje.
Wiatr ma tam taką właściwość (w zwiazku z tym, że pod górę)iż najsampierw nie można skrzydła podnieść ale za to jak już wyskoczy nad głowę, to taki co pierwszy tam raz, otwiera gębę ze zdziwienia, bo ono, czyli skrzydło wyprzedza w tym czasie nawet jego myśli.
Trzeba więc wziąść je za mordę bardzo mocno. Ono wtedy nabiera szacunku do Onego a wiatr wie, że żartów nie ma bo dosiada go dzielny potomek pilotów Dywizjonu 303.
To jest właśnie ten moment, kiedy warto oddać publiczności ostatni mimiczny autograf, krzyknąć niczym Jack Nicolson w Czułych Słówkach - WIATR WE WŁOSACH, SZTYWNO W SPODNIACH - i fruuuuuuu !!!!
Samo latanie podzielić można na trzy obszary: niebieski przed , biało żółty pod oraz zielony za, chociaż zdarzają się momenty że pilot rządny wrażeń lub podchodzący do lądowania od czoła widzi w/w sekwencję w kolejności odwrotnej.
Lądowanie na plaży lub w wersji advanced pilot - w miejscu odbicia. Miejsca na górze raczej mało. Więc wersja zalecana to : od tyłu na uszach lub hamulcu, od przodu z przestrzeni poniżej krawedzi klifu, następnie zgrabny obrót i bum.
W wersji nr 1, czyli tak jakby od tyłu, zauważyłem że aby ostrzec tych patrzących w morze, dobrze używać magicznego, wieloznaczeniowego słowa K....okreslającego profesję Panny Warren.
Latanie w kierunku prawo-lewo od schodów w Rowach do schodów gdzieś tam. Warto. O !
niedziela, 19 czerwca 2011
Znowu polatałem !!!!!
Wystartowałem z Gdyni mniej więcej o 21.00. Paręset metrów prosto, potem ostro w lewo, jakiś kilometr prosto. Potem zacząłem dawać do góry. Podczas tego manewru zrozumiałem a raczej organizm powiedział mi, że daję za ostro. Na szczeście za chwilkę można było odpuścic i lekkim skosem opadłem w stronę plaży.
Krótko przedefilowałem przed Kontrastem i innymi Imprezowniami i dawaj na drugie kółko.
Mądrzej już tym razem, bez szarpania, raczej tylko z myślą aby zaliczyć to nocne latanie.
Że co ? Że niebezpiecznie, że po mieście, że wbrew przepisom ? Spokojnie !!!!
Brałem tylko udział w VII Biegu Świętojańskim po ulicach Gdyni. Też latanie :-))
Mój pierwszy oficjalny bieg, 10 km. Czas 54 minuty.
Bieganie po asfalcie MASAKRA. Nogi do dzisiaj klną i nie chcą mnie widzieć.
Wyprzedzany przez stada młodych byczków i nie mniej pięknych młodych kobiet jak również przez kilkanaścioro biegaczy płci obojga, którzy mogliby być moimi starszymi braćmi lub siostrami - dałem rade. O!
P.S Miejsce 822 na 1100 startujących, czas 53 minuty 52 ".
Krótko przedefilowałem przed Kontrastem i innymi Imprezowniami i dawaj na drugie kółko.
Mądrzej już tym razem, bez szarpania, raczej tylko z myślą aby zaliczyć to nocne latanie.
Że co ? Że niebezpiecznie, że po mieście, że wbrew przepisom ? Spokojnie !!!!
Brałem tylko udział w VII Biegu Świętojańskim po ulicach Gdyni. Też latanie :-))
Mój pierwszy oficjalny bieg, 10 km. Czas 54 minuty.
Bieganie po asfalcie MASAKRA. Nogi do dzisiaj klną i nie chcą mnie widzieć.
Wyprzedzany przez stada młodych byczków i nie mniej pięknych młodych kobiet jak również przez kilkanaścioro biegaczy płci obojga, którzy mogliby być moimi starszymi braćmi lub siostrami - dałem rade. O!
P.S Miejsce 822 na 1100 startujących, czas 53 minuty 52 ".
niedziela, 6 marca 2011
NORMA ???? Raczej nie-NORMA !!!!

Właściciel Antiqua Caffeteria wznosił tylko ręce do nieba i zawodził: Oggio fatale giornada. Mamma mia !!!! Depresio Italiano !!!! Domani Bella Giornada !!!!! Dooomani !!!
Jego depresja była już na takim etapie, że myliło mu się wydawanie reszty a za zamówioną kolejkę grappy wlewał w nas następną gratis.... ale od początku.
Opuszczając Czarną Tuskową Dupę byliśmy spragnieni dwóch rzeczy. Słońca i latania.
To pragnienia o tej porze roku dość charakterystyczne dla facetów około lub po 40-tce na tej szerokości geograficznej i o tej porze roku. Więc zostawiając nasze Zofie w nieutulonej tęsknocie polecieliśmy do Włoch. Te przywitały nas dość przeciętnie lekkim chłodem, wieczorno-nocnym zapachem powietrza kotłującego się między Alpami i Morzem Śródziemnym.
Szybko więc dojechaliśmy do Sermonety, odbyliśmy pierwszą nocną męską ODPRAWĘ i w sobotę pojechaliśmy na startowisko.
Odpaliliśmy chyba gdzieś około południa i latania było z godzinkę. Niebo powoli zaciągało się szarymi chmurami a kierunek ich napływu z północy pozwalał się bać. Mnie z Rysiem udało się jeszcze raz wjechać na startowisko i odepchnąć się od Matki Ziemi. Na chwilę zrobiła się dziura w niebie, załapaliśmy się na jakiegoś bąbla, który po chwili zgasł. Postanowiłem więc udać się na lądowisko, tym bardziej, że nagle wiatr mocno wzmógł. Gdy wyleciałem nad przedpole zaznałem pierwszy raz wspaniałego uczucia jazdy windą w dół bez podłogi. Zacząłem spadać dość swobodnie, ruchem jednostajnym, w gardle nie wiadomo skąd pojawiła się druga para "migdałków" tudzież zbliżający się gaj oliwny groził masowym pojawieniem się w PASZCZY dodatkowych, obłych, zielonych, cierpkich przedmiotów. Na dolot do startowiska było za daleko więc wybrałem to nieoficjalne przy szosie. Opadłem na nie bez prędkości postępowej - przyrząd pokazał ponad 4 m/s w dół. Ups !!!!
To była sobota. A teraz opisze szczególy całego tygodnia.
Niedziela - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Poniedziałek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Wtorek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Środa - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
Czwartek - sniadanie, wino, obiad, wino, kolacja, wino, wino, wino. Spać.
O ! Przepraszam. W czwartek polataliśmy jakieś czterdziesci minut, po ciemku, w zimnie, startując w EINES KLEINES SHONNES ROTOR, lądując w nocy. Wino.
Specjalne podziękowania dla Zdzicha-Nielota, któren posiadłszy umiejętność gry na gitarze spowodował, że wyjazd miał jednak jakiś walor poznawczo-edukacyjny w postaci przypomnienia sobie poezji Steda. Wykonywaliśmy także " a capella" w formie wenecko-florenckiego bellcanta zestaw pieśni patriotyczno-patyzanckich.
W piątek pojechaliśmy jeszcze rano na startowisko ale nikt nie zdecydował się na wykonanie ZLOTA w kierunku scian miasta Norma. Spakowaliśmy bagaże i pojechaliśmy do naszych Zofii, które jak się okazało stęskniły się za nami nie aż tak.
I tyle. Żadnego "o sole mio" i takich tam.
Berlusconi bunga-bunga i anti-pasti oraz anti-parapenti.
czwartek, 24 lutego 2011
Dzisiejszy ground-handling before I'll go away from czarna tuskowa dupa to Norma Italy.
Wiatru było tyle, że gdy pojawiłem się na zamarzniętej Zatoce z glajtem w ręku, leczące akurat kaca mewy posikały się ze śmiechu.Nie zrażony jednakowoż ich sarkastycznymi wypowiedziami dokonałem rozwinięcia skrzydła oraz podpięcia uprzęży. Przeglądnowszy się w odkrytym kawałku lodu uznałem, że wyglądam nader atrakcyjnie i przystapiłem do czynności zwanej ground-handlingiem.
Skrzydło uniosło się było w powietrze, napięło linki po czym natychmiast opadło i powiedziało, że więcej nie poleci bo padło z wrażenia.
Na moje pytanie, co zrobiło na nim tak piorunujące wrażenie odpowiedziało, że liczba autostrad pobudowanych od jesieni, skala obniżek podatków i efekty wrześniowej ofensywy legislacyjnej Naszego Ukochanego Przywódcy.
Spakowałem więc biedaka do wora i obiecałem, że w sobotę gdy je wyciągnę w Normie będzie już normalnie.
Skrzydło uniosło się było w powietrze, napięło linki po czym natychmiast opadło i powiedziało, że więcej nie poleci bo padło z wrażenia.
Na moje pytanie, co zrobiło na nim tak piorunujące wrażenie odpowiedziało, że liczba autostrad pobudowanych od jesieni, skala obniżek podatków i efekty wrześniowej ofensywy legislacyjnej Naszego Ukochanego Przywódcy.
Spakowałem więc biedaka do wora i obiecałem, że w sobotę gdy je wyciągnę w Normie będzie już normalnie.
wtorek, 26 października 2010
pl.rec.paralotnie okulary polaryzacyjne - Moja rada
Ostatnio, na Naszej Wspaniałej Liście dyskusyjnej pojawił się temat odpowiedniej jakości okularów polaryzacyjnych do latania.
W związku z tym przeprowadziłem szczegółowe badania problemu.
Moją jego interpretację opartą także o własne doświadczenia w powietrzu przedstawiam, z nadzieją, że pomoże ona wielu nowym adeptom naszego sportu.
A więc:
Generalnie nalezy rozróznić dwa obszary problemu polaryzacji okularów
w czasie latania.
Pierwszy to praktyczny. Otóż jak wiadomo, termika wypracowana (nie
mylić z naniesioną) posiada dwa różne współczynniki skretności
czasteczek powietrza.
Z grubsza, nie wchodząc w szczegóły - lewy i prawy. Z powodu iż obraz,
który widzi nasze oko jest wynikiem swiatła odbitego od przedmiotu,
zatem fotony docierając do odbiornika (oka) muszą przez ową skrętność
środowiska (powietrza) przechodzić. Jasne jest zatem, że ulegają one,
w zależności od tego, czy mamy do czynienia z termiką prawo-lub lewo
skrętną pewnemu zniekształceniu (aberacji). A zatem, kazdy prawdziwy
piot winien do latania używać dwóch róznych par okularów w zależności
od tego, w jakim rodzaju termicznego ruchu akurat przebywa. Dla
uproszczenia modelu i wywodu pomijam tutaj dodatkowe siły działające
pro- lub anty- obrotowo czyli napedzające lub hamujące ruch
czasteczek- związane z ruchem obrotowym Matki Ziemi.
Drugi problem (obszar badawczy) to tzw,. warunki estetyczno-
turbulentno-plastyczne.
Generalnie uważam, że mniej istotny będzie tutaj rodzaj szkieł a o
wiele wieksza uwage nalezy zwrocic na kolory oprawek okularów.
Nawiąże tutaj do pasjonującej dyskusji, która kiedys odbyla sie na
liście, dotyczacej róznicy pomiedzy butami HANWAG - pomaranczowymi i
niebieskimi.
Uważam, ze kolor oprawek powinien absolutnie korespondowac z kolorem
butów i wszywek w kombinezonie, tworząc jednolitą kolorystycznie
strukturę formalną. Pamietac jednak należy, ze kolory ciemniejsze (od czerni do czerwieni) charakteryzują się wiekszym wspolczynnikiem
absorbcji fotonów, a zatem sprawiają, że uklad pilot-skrzydło zwieksza
swoją masę, pogarszając tym samym wszelkie współczynniki wznoszenia.
poniedziałek, 27 września 2010
Diabeł na imię ma Jasiu. ParaYasiu dokładnie...
![]() |
Od Skrzynka |
Miałem nie latać bo nie starczało czasu, bo mi się nie chciało i w ogóle.
Ale Diabeł nie pozwolił. Najpierw zaciągnął ogonem na Lijak.
Teraz zachciało mu się wracać do Algodonales.
Co prawda Diablo się ostatnio, przy niewielkiej pomocy swej jakże uroczej Żony, zmultiplikował i miałem nadzieję, że mu ogon nieco zwiotczeje ale nic z tego.
Ciągnie diablisko i znowu mu się udało zasiać.
I kiełkuje to diabelskie nasienie we mnie, że aż strach..... .
niedziela, 22 sierpnia 2010
Lijak słoweński

No i pojechaliśmy.
Mimo tego, że Donald Tusk, słynny wnuk najsłynniejszego dziadka z Wehrmachtu a może i nawet jak ćwierkają wróble w Trójmieście, raczej dziadka z Klubu Czarnego Uniformu i Tatuażu pod Pachą, nie wybudował setek kilometrów autostrad, nie odnowił dworców a po drodze w Polsce nijak nie mogłem wstąpić do przydrożnego parku wodnego - na przekór wszystkiemu POJECHALIŚMY.
Po minięciu granicy czesko-polskiej, czyli granicy normalnego świata i czarnej dupy jeszcze tylko żabi skok i byliśmy u Alexandra.
Alexander to fajny chłop. Przede wszystkim dlatego, że mamy bardzo zbliżony pogląd na temat czym jest Polska. Otóż Alexander twierdzi, że żyjemy w "pojebanym kraju" i powinniśmy wszyscy się stąd wynieść. Poglądu swojego nie opiera przy tym na jakiejś tam dialektyczno-historycznej analizie, ale na fakcie, że nie można u nas w Polsce zrobić w domu wina i go sprzedawać.
Jako patriota oczywiście próbowałem mu wytłumaczyć, że Polska jest zieloną wyspą, że obaliliśmy komunę, że mamy najmądrzejszego Płemieła na świecie, który jest prawy, uczciwy i sprawiedliwy. No i mamy także Adama Michnika. Ups !!!!
Po tym stwierdzeniu Alexander poszedł puścić pawia, mimo że w garnku z winem i brzoskwiniami nie ubyło nawet połowy.
Ale tam, lataliśmy. Lijak należy do tej grupy górek, na której kluczowym elementem jest umiejętność wystartowania, niezależnie od tego czy jest to start dramatyczno-epizodyczny czy perfekcyjno-lanserski. Bo potem lata już raczej sama góra a sterówki służą do gimnastyki znudzonych dłoni. Latać można (latem) w gaciach, t-shirt'ach, lub bez tego całego kamuflażu, bez obawy, że utraci się właściwości lotne.
Kominy są szerokie jak nieodgadnione myśli naszego wielkiego Mistrza Świata w Odpoczywaniu, tylko tak jakby nieco więcej treści w ich wnętrzu było.
Lądowiska są dwa. Jedno o wymiarach kołchozowego pola, drugie przy namiotach u Alexandra. Na pierwszym lądować wstyd, na drugim trzeba uważać na tzw. latający element para-niestabilny, gdyż ma ów tendencje do nietrafiania w lądowisko lub próbuje wraz z całym szpejem wlecieć prosto w otwór namiotu, co raczej się mu nie udaje. Słychać wtedy trzask łamanych gałęzi, różnojęzyczne przekleństwa oraz widać grupy biegnących na miejsce zdarzenia osobników z uruchomionymi kamerami w celu aby najpierw nagrać, potem wyszydzić a na końcu pomóc delikwentowi w złapaniu pionu.
W knajpie w Ozeljanie koniecznie trzeba zjeść Lignie na żaru, czyli kalmary z grila - najpyszniejsze w basenie Morza Sródziemnego, jakie jadłem.
W Novej Goricy po 22.00 psy dupami szczekają i w zasadniczy sposób miejscowość ta nie różni się niczym od Warszawy. Poza tym, że w Warszawie oczywiście urzęduje nasz wielki przywódca, wnuk swego dziadka.
Wystarczy jednak przejechać dwa kilometry dalej do włoskiej Gorcii, aby spędzić w knajpce na rynku całą noc, pijąc winko, zajadając włoską szynkę, mozarellę i cokolwiek tam jeszcze, bez narażania się na spojrzenia właścicieli, że już czas do domu.
Potem się dalej się lata, ląduje, lata, ląduje itd.
A o świcie potem przychodzi wielka burza i goni wszystkich do domu.
I znowu, normalny świat a potem niewybudowane autostrady, orzygane dworce, śmierdzące toalety, miliony polaków wracających z emigracji i na koniec, gdy się już obudziłem, informacja o kolejnej ofensywie legislacyjnej. Ja pierdole.
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
Samoprzypominacz.
A więc jak to k....się robiło ?
Się przypinam do takiego metalowego coś-tam
Przekładam wszystko to badziewie przez prawe ramie
Teraz stoję przodem do wielkiej pomaranczowo-białej szmaty
Jedną reką pociągam takie czerwone linki
I nagle to coś wisi mi nad głową
Nie wychodząc ze zdumienia, lekka hamuje
Żeby to coś nie zwaliło mi się za dupsko
Robię krótki rachunek sumienia, odwracam się przodem
Do nieskończoności
I.....zapierdalaj APA zaaapierdaaaalaaaj....
Bo kto nie zapierdala ten nie lata !!!!!! Jak darł się klasyk.
Jo. Chyba pamiętam wszystko.
Jakbym o czymś zapomniał, to się dopnę w powietrzu.
Będzie o.k. Słowenio, nadchodzę, znowu !!!!!!
wtorek, 27 lipca 2010
Unforgettable fire

Tli się we mnie jak nieznośne zapalenie wszystkiego.
Z jednym okiem ciągle w chmurach, z drugim w kręgu zobowiązań i rozsądku.
Ale się tli kurwa jego mać i nijak zapanować nad tym nie mogę.
Chmury lepsze lub gorsze, wiatr ciepły lub niemrawy.
Wołają miejsca, woła niebo, wołają ptaki.
Skrzydło dusi się już we worku, reszta gratów jęczy po nocach od nieużywania jak potępione dusze u bram czyśćca. I co mam robić ? Nic nie robić ?
Nie da się.
I to ssanie do góry, wieczna termika oblepiająca myśli chociaż właściwie tutaj, na poziomie gruntu powinno jej nie być albo raczej nie powinienem jej czuć.
No i stało się. Zapisałęm się na Lijak. Nie wiem czy pojadę.
W każdym razie jęki ustały i tli się to coś mniej dokuczliwie.
Trochę mniej. Taki Unforgettable Fire.
sobota, 29 maja 2010
Na zakończenie - hm, tego.... ????!!!!!!
Żeby nie było tak, że bez fajerwerków się obyło spieszę donieść, że zakończyłem (?) przygodę z lataniem w postaci czterech "dramatyczno-heroicznych" zlotów w dolinie o jakże słowiańsko brzmiącej nazwie STUBAI TALL, w dniach 21-25 lutego. W krainie Mozarta, Straussów i tego wąsatego bruneta, malarza, który takiego bałaganu wespół ze swoim sowieckim bliźniakiem w Europie dokonał.
Tak więc poleciałem z Elfera i ze Schlicka, przy czym ten drugi start, jak to w tym miejscu bywa, gdy jest śnieg, wywołał dreszczyk emocji u mnie (starcik w rotorku - ein kleines schones Rotor)i okrzyki zachwytu pośród zgromadzonych bląd i nie bląd austriackich w większości nie-piękności. Przyznać przy tym muszę, że okrzyk "Wunderbar" spowodował u mnie nagłe wyprostowanie się w uprzęży a na szyi, dam głowę, że na szyi zawisł mi na chwilę prawdziwy Żelazny Krzyż.
Termiczki niestety jeszcze wtedy nie było. Zdjęcia w załączeniu.
czwartek, 8 kwietnia 2010
Epilog

Żeby latać w sensie latać, trzeba wziąć rozbieg, dodać gazu i z nadzieją, że wyjdzie się z tego cało biec do przodu aż straci się grunt pod nogami.
To jest latanie fizyko-chemiczno-przestrzenne, wymagające siły, trzech wymiarów rozsądku, szaleństwa i nieskończonej potrzeby doznawania czegoś specjalnego.
I można latać w sensie nie latać. Wystarczy mieć kogoś z kim można patrzeć w niebo i liczyć pióra aniołom stróżom, lub śledzić ścieżki zagubionych dusz. Też traci się grunt pod nogami.
To jest latanie tylko jakby bardziej kosmiczne.
Wymagające wyobraźni, delikatności i nieskończonej potrzeby doznawania wszystkiego normalnego.
Życie to kwestia wyboru jak mawiają Starzy Bułgarzy (Life is about priorities).
Latanie z głową na ziemi jest niebezpieczne. Latanie z sercem na ziemi jest nic nie wnoszącym fizyczno-powtarzalnym procesem.
Będę dalej patrzył w niebo, będę trzymał kciuki za wszystko i wszystkich, którzy przełamując boski ustalony stan rzeczy zachwycają się bezprzestrzenią i swoją najważniejszością.
I na zawsze już tam, w górze, cząstka mnie pozostanie do czasu, aż zespoli się z całą resztą, gdy wyruszyć przyjdzie w ostatni lot.
I wtedy nie będzie strachu. Bo przecież już wiem jak to jest, gdy mnie ciągnie do nieba. Ave !!!
piątek, 5 lutego 2010
Prawdziwe słowa Cezara
Zdjęcie 2009 W krainie Cezara- Ancient Norba - Dzisiaj Norma Italy
Alea iacta est (kości zostały rzucone) - tak miał powiedzieć Cezar zanim przekroczył Rubicon.
Już to sobie wyobrażam !!! Facet po całym dniu w zbroi nie miał czasu żeby się wylać. O innych rzeczach nawet nie zdążył pomyśleć. Koń pod nim zdycha ze zmęczenia, ledwo trzyma się na nogach, Cezar głodny, jak 100 Indian, w ryju ma sucho jak w faraońskim sandale, hemoroidy pieką, hełm na łbie ciąży jak opity słoń, zewsząd nic tylko smród (przepraszam zapach) końskiego potu. No i ja mam uwierzyć, że ten potomek wykarmieńców wilczycy w tejże chwili wypowiada tak głębokie słowa ???
W życiu !!! W żyyyyyyciuuuuuu !!!!!
Idę o zakład, że to któryś nawalonych lub opłaconych kronikarzy, po konsultacji ze swoimi pomagierami wymyślił takie niedorzeczności.
No dobra a jak było naprawdę ?? Bądźmy realistami. Nawet jeżeli Wielki Cezar dotarł na brzeg rzeki (w co wątpię, bo jakże to, sztab zawsze jest na tyłach !!!), idę o zakład, że jego słowa brzmiały raczej:
- Trzeba ruszać dalej Łosie(wersja soft) to znaczy Lingua Latina: Tempus non pennis non status, czyli "czas nie chuj nie stoi".....)więc w pizdu tą rzekę i impreza !!!!
I tylko tak wyobrażam sobie te hordy rzymskie gotowe iść dalej, mordując, gwałcąc, paląc i dusząc. Aż do ???? Aż do Lasu Teudoburskiego, gdzie antenaci naszych zachodnich sąsiadów udowodnili im, że nawet jak tempus status, to obcięty pennis non...
Ale co to ja...... ?????
Czytam sobie tego bloga i skonstatowałem, że zbyt wiele w nim uniesień, wzniosłych blebleble a za mało reality itp. I poczułem sam w sobie, że nie jestem w nim żołnierzem Cezara ino kronikarzem, łgarzem przeklętym, picerem, picantem. Dlaczego Słowacki wielkim poetą jest, bo wielkim poetą jest Słowacki a jego strofy przeszywają nas na wskroś duszę!!!(Gombrowicz)
Ale z lataniem nie jest tak, że dusza wyrywa się ku niebu, a myśl niedościgła sięga zenitu. Gówno prawda. Nie tylko.
Najpierw dźwigając to pieprzone żelastwo lub plecak na plecach,leząc do góry niczym żuk gnojarek ze swoją kupą życia, rzucasz k...wami po stokroć z powodów tych samych, dla których Rzymskim Wojom dyndały jakieś gówniane frendzle u pasa. Potem próbując odpalać silnik doznajesz tych samych orbit bezsilności jak OWI, zmuszający konie by szły z własnej woli w dym niechybnej śmierci. I co ? Pięknie ?? Gówno pięknie. I gdzież tam błękit i chmury i Małe Skrzydełka. Wszystko jest poezja ??
Gówno jest Edward poezja. I Potęgowa jest gówno poezja i Dom dla Szybowców jest gówno poezja. Zdychałeś z głodu i z miłości i wszystko gówno dla Ciebie Stedzie było, tylko o gównie pisać nie wypada. Tak jak rzymskim kronikarzom, tak i Tobie. Bo kto to wydrukowałby i jakaż chwała, he ?
Zlany potem, obżarty stadami komarów lub oszroniony oddechami wszystkich plugawych mniej lub bardziej grzeszników świata. W ten a nie inny sposób wypluwam się z ziemskiego istnienia by spotkać moje kochane SKRZYDEŁKA.
I czuję tą lepkość za każdym razem, póki nie przekroczę granicy chmur Wyższych lub Mniej.
Dopiero tam jestem sobą. Mogę śpiewać i mówić o wszystkim co czuję prawdziwie.
I tam nieskończoność przerasta horyzont i tam Wielkie staje się Nic a o ważnym zapominam.
I liczy się tylko bez-przestrzeń, dal-nieskończoność, albo to wszystko co chciałbym zamordować w sobie.
Ale wtedy znowu Skrzydełka krzyczą. Że tak się nie da, bo bez-przestrzeń ma jednak gdzieś swoją nieskończoność i dlatego jak grochem o ścianę lub jakoś tak ???
Are you going with me ??? ( Idziesz ze mną ??)- Pat Metheny-Off Ramp.
Więc to, że pięknie, niepowtarzalne, duszo-naprawialne i serco-ratowalne, to jedno.
A ile potu, przeciętych zasp, wyplutych fal i kamieni to drugie.
Ale latać muszę.
Dopóty, póki nie spotkam Małych Skrzydełek z kluczem do Mojego Raju.
Ale wtedy Cezarowie, iactowie, kronikarze, picerzy, picanci - Gud Baj i Heloł.
Będę o Was dbał. Con Amore !!!!
Bjork, YOYOMA, U2,BOBY McFERRIN. Amen.
LET THE MUSIC BE MY GUIDE,
STRAIGHT TO MY BLUE HEAVEN AND THE SKY !!!! (Moje, Jezu, dobre !!!!!)
wtorek, 2 lutego 2010
A se k.....polatałem !!!!!

Najpierw musiałem przebijać się ze sprzętem przez zaspy. Dwa razy zapadłem się po pas, więc jak doszedłem na miejsce startu byłem mokry jak pies.
Tam okazało się, że nie mam kominiarki, i już wiedziałem mrożone powietrze wlewać się będzie we mnie całymi litrami.
Potem odgarnąłem sobie 10-20 m ścieżki w śniegu aby wolnej drogi mieć chociaż pierwszych parę kroków.
Znowu czarno na białym (śniegu znaczy)wykazałem wyższość startu alpejką nad barbarzyńskim (za taki uważam go od zawsze) klasykiem. Postawiłem skrzydło, ustabilizowałem i jak dałem w palnik to zabrało mnie do góry prawie pionowo.
Zima to jednak dupowa pora roku. Wcale nie pięknie z góry i gdybym był zabłąkanym kosmitą to na taki widok sp....bym w najczarniejsze otchłanie galaktyki.
Niestety, Polska to kraj brzydki, może poza kilkoma tygodniami wiosną i jesienią.
Tak czy owak zimne powietrze zrobiło swoje i leżę teraz z zapaleniem oskrzeli, łykam prochy i czekam aż przejdzie,
Pięknie k...., pięknie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)