niedziela, 5 lipca 2009

Kara Boska

Tym razem anioł stróż poszedł spać a w zasadzie to ja go wygoniłem na chwilkę.
Wygoniłem, bo złamałem zasadę, że lata się tylko dla przyjemności.
Kolega zadzwonił, żebym mu pomógł no i zgodziłem się. I chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, żeby sobie odpuścić (nie mówiąc już o tym natrętnym, wewnętrznym głosie)to nie posłuchałem.
Efekt ? Morda w zbożu, zbita pięta, skręcona kostka i przerwa przynajmniej na tydzień lub dwa.
I żeby było jasne - ja byłem o.k., skrzydło o.k., napęd o.k. tylko "kupa", którą miałem ku radości jakichś tam debili ciągnąć za sobą była do niczego.
No to teraz auuuuuuuuuuuuu.

2 komentarze:

Madzioza pisze...

Jestem w szoku po raz drugi....
Po raz pierwszy byłam jak mój Przyjaciel opowiedział mi o swojej fascynacji lataniem...oczy miałam duże jak spodki. Jeszcze większe jak zabrał mnie na pole i..poleciał nad zbożem... W sumie za każdym razem jak słucham go kiedy opowiada o tej pasji jestem w szoku jak bardzo bym chciała też tak..
A teraz drugi raz..kiedy czytam tego bloga.Trafiłam przypadkiem. Przygotowuję album , szukałam słów-piosenek o niebie i lataniu.trafiłam tu. Czytam, czytam, czytam..

P.S. Jak zdrowie?

mysky pisze...

Dziękuje za dobre słowo.
Miło gdy się od czasu do czasu wie, że ktoś przeczyta i wzruszy.
Zdrowie o.k. Nawet już raz poleciałem. Start to nie sztuka ale przy lądowaniu noga chciała zamienić się w wróbelka. Wziąłem ją za pysk i przeżyliśmy oboje.