wtorek, 5 lipca 2011

PoJastrzębilim !



To znaczy najpierw chcielim powładysławowić ale miny para-waiterów oraz obsługi przyziemnej wydawały się mnie osobiście lekko skisłe z odchyłką północną.
Po konsultacji zatem via baloniki (czyli T-mobile i Jan Nowicki) z Prezesem Artem została ustalona współrzędna starowiska w Jastrzebiej Gorze, z którego to nigdy nie odziemiałem. To znaczy konkretnie , że odziemiałem, ale albo spod Falezy (starej)lubo spod starego dębu czyli miejsca, o ktorym nikt już nie pamięta. Przeprowadzając zresztą kwerendę powietrzną, wydaje mi się, iż owo poddębne startowisko leży obecnie w kupie piachu oberwanego klifu.
No więc w skrócie było tak. Gdy pojawiliśmy się na miejscu jastrzębowskim na miasto napłynęła była akurat czarna kupa chmur/mgły niczym tezy programu ojca narodu i wielkiego budowniczego pod ogólnie znanym pseudonimem Ojciec Wspaniałej Kasi Tusk.
I jak to z jego myślami tak i z chmurami było - nijakie i bez sensu.
Jak już przeszły to nad światem zapanował wspaniały wielki błękit w sam raz by odziemić i go pożreć.
A potem to już tylko: w lewo do osrodka MSW i w prawo do szarej wieży.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
.
W lewo i w prawo.
Na koniec lądowanie z perfekcynie wykonaną figurą akrobatyczną czyli DUŻE USI, lekkie lanserskie potknięcie aby upaść i przewrotką do tyłu wstać z odbiciem rękoma.
Niestety nie wiedziałem, że nikt nie patrzy, więc niepocieszony udałem się by złożyć Goldena. O !

sobota, 2 lipca 2011

Dębina czyli kilka spostrzeżeń natury poza i lotniczej.




Pierwsza uwaga. Droga do Dębiny z Gdańska to książkowy przykład idiotyzmu władzy.
Tej aktualnej szczególnie w kontekście jej poza ludzkiego pochodzenia.
Liczba radarów rośnie tam wprost proporcjonalnie do liczby nie modernizowanych i nie wybudowanych kilometrów dróg.
Uwaga druga - kury wam szczać prowadzać a nie krajem zarządzać. Tyle w temacie poza.
Teraz lotnicze.
Dębina to chyba jedyne znane mi miejsce na świecie, gdzie do startu trzeba rozpędzić się pod górę. Owa anomalia sprawia, że jak ktoś zabładzi tam po raz pierwszy a wiatr jest taki na dolnej granicy przyzwoitości możne się delikwent natrudzić lub może być ukarany chwilowym wrzuceniem w krzaczory, czyli że nastepne paręnaście minut zajmą mu pracę bliższe szydełkowaniu babci Heleny niż lataniu. Warto więc zapytać Pagór Owners or Pagór Heavy Users w jakim kierunku się po stracie kontaktu z glebą udać aby nie wylądować na kocu zaczerwienionych żon górników - no chyba że ktoś likes takie atrakcje.
Wiatr ma tam taką właściwość (w zwiazku z tym, że pod górę)iż najsampierw nie można skrzydła podnieść ale za to jak już wyskoczy nad głowę, to taki co pierwszy tam raz, otwiera gębę ze zdziwienia, bo ono, czyli skrzydło wyprzedza w tym czasie nawet jego myśli.
Trzeba więc wziąść je za mordę bardzo mocno. Ono wtedy nabiera szacunku do Onego a wiatr wie, że żartów nie ma bo dosiada go dzielny potomek pilotów Dywizjonu 303.
To jest właśnie ten moment, kiedy warto oddać publiczności ostatni mimiczny autograf, krzyknąć niczym Jack Nicolson w Czułych Słówkach - WIATR WE WŁOSACH, SZTYWNO W SPODNIACH - i fruuuuuuu !!!!
Samo latanie podzielić można na trzy obszary: niebieski przed , biało żółty pod oraz zielony za, chociaż zdarzają się momenty że pilot rządny wrażeń lub podchodzący do lądowania od czoła widzi w/w sekwencję w kolejności odwrotnej.
Lądowanie na plaży lub w wersji advanced pilot - w miejscu odbicia. Miejsca na górze raczej mało. Więc wersja zalecana to : od tyłu na uszach lub hamulcu, od przodu z przestrzeni poniżej krawedzi klifu, następnie zgrabny obrót i bum.
W wersji nr 1, czyli tak jakby od tyłu, zauważyłem że aby ostrzec tych patrzących w morze, dobrze używać magicznego, wieloznaczeniowego słowa K....okreslającego profesję Panny Warren.
Latanie w kierunku prawo-lewo od schodów w Rowach do schodów gdzieś tam. Warto. O !