czwartek, 8 kwietnia 2010

Epilog



Żeby latać w sensie latać, trzeba wziąć rozbieg, dodać gazu i z nadzieją, że wyjdzie się z tego cało biec do przodu aż straci się grunt pod nogami.
To jest latanie fizyko-chemiczno-przestrzenne, wymagające siły, trzech wymiarów rozsądku, szaleństwa i nieskończonej potrzeby doznawania czegoś specjalnego.
I można latać w sensie nie latać. Wystarczy mieć kogoś z kim można patrzeć w niebo i liczyć pióra aniołom stróżom, lub śledzić ścieżki zagubionych dusz. Też traci się grunt pod nogami.
To jest latanie tylko jakby bardziej kosmiczne.
Wymagające wyobraźni, delikatności i nieskończonej potrzeby doznawania wszystkiego normalnego.

Życie to kwestia wyboru jak mawiają Starzy Bułgarzy (Life is about priorities).
Latanie z głową na ziemi jest niebezpieczne. Latanie z sercem na ziemi jest nic nie wnoszącym fizyczno-powtarzalnym procesem.
Będę dalej patrzył w niebo, będę trzymał kciuki za wszystko i wszystkich, którzy przełamując boski ustalony stan rzeczy zachwycają się bezprzestrzenią i swoją najważniejszością.
I na zawsze już tam, w górze, cząstka mnie pozostanie do czasu, aż zespoli się z całą resztą, gdy wyruszyć przyjdzie w ostatni lot.
I wtedy nie będzie strachu. Bo przecież już wiem jak to jest, gdy mnie ciągnie do nieba. Ave !!!